Z najnowszego sondażu United Survey dla DGP i RMF FM wynika, że prezydent może liczyć na ponad 41 proc. głosów wyborców. Drugi w kolejności jest Rafał Trzaskowski z poparciem na poziomie 27 proc. Na podium załapał się Szymon Hołownia, który uzyskał 12 proc. wskazań. Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz może liczyć na 7 proc., Krzysztof Bosak z Konfederacji – na 6,6 proc., a kandydat Lewicy Robert Biedroń na nieco ponad 2 proc.
Widać więc, że Rafał Trzaskowski – choć dopiero niedawno dołączył do prezydenckiego wyścigu i formalnie nie jest nawet zarejestrowany jako kandydat – już odrobił sondażowe straty po Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. Ona również na początku kampanii cieszyła się ponad 20-proc. poparciem, ale z czasem jej notowania zaczęły lecieć na łeb, na szyję. Spadek notowań to w największej mierze efekt ogłoszonego przez nią bojkotu majowych wyborów. Co istotne, Trzaskowski w najnowszym sondażu ma mniej więcej takie samo poparcie, jakim cieszyło się PO w jesiennych wyborach.
W rozmowie z DGP Rafał Trzaskowski nie kryje zadowolenia z otrzymanego wyniku. Podkreśla, że w tego typu sondażach najważniejsze są trendy, a te od jakiegoś czasu pokazują, że Andrzejowi Dudzie poziom poparcia maleje, a wzmacnia się kandydat Koalicji Obywatelskiej. – Nie jest tajemnicą, że II tura będzie wyrównana – komentuje Radosław Fogiel, zastępca rzecznika PiS. Jak dodaje, ważne jest to, że w każdej wersji prezydent Andrzej Duda wygrywa. – Nie zamierzamy spoczywać na laurach. Trzeba postawić na kontynuację dobrej współpracy prezydenta z rządem i nie dopuścić, by wygrał przedstawiciel koalicji chaosu – mówi DGP.
Marcin Duma z United Survey zwraca uwagę, że Trzaskowski nie może spocząć na laurach. – Zmniejsza się dystans Trzaskowskiego do Dudy, ale widać, że Hołownia jest cały czas w grze. Wystarczy jeden czy dwa błędy Trzaskowskiego i Hołownia może wrócić do głównej stawki – mówi.
Reklama
Ciekawie robi się także w ewentualnej drugiej turze wyborów. Z sondażu wynika, że dystans między Andrzejem Dudą a Rafałem Trzaskowskim jest już minimalny i wynosi zaledwie 0,2 pkt. proc. Obecny prezydent w drugiej turze remisuje też z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem – obaj kandydaci mogą liczyć na 45,3 proc. poparcia. Dobry wynik w drugiej turze osiągają też Szymon Hołownia (43 proc.) i Robert Biedroń (prawie 41 proc.). Problem jednak w tym, że ci kandydaci mają na dziś dużo mniejsze szanse na wejście do drugiej tury niż Rafał Trzaskowski.
– O drugiej turze zdecyduje mobilizacja wyborców Konfederacji i postawa wyborców opozycji. Elektorat PiS i tak pójdzie na wybory. Strona opozycyjna – choć połączona chęcią głosowania na "nieDudę” – to mimo wszystko szeroki rozkład poglądów – komentuje Marcin Duma. To może oznaczać, że kandydat opozycji zabiegając o jedną grupę wyborców, może zniechęcić innych. Zwrócenie się do centrum może odstraszać wyborców lewicy; z kolei gesty pod adresem tych ostatnich mogą oddać pole w centrum Andrzejowi Dudzie. Prezydent też ma dylemat. Jego bazą są wyborcy PiS. Ale musi sobie odpowiedzieć też na pytanie czy, aby zwyciężyć, ma się bić o centrum, czy zabiegać o głosy Konfederacji.
Ważną informacją jest także frekwencja. Na wybory dziś udałoby się niemal 60 proc. ankietowanych. Czyli tak naprawdę to powrót do poziomu deklaracji, jaki można było zaobserwować w sondażach jeszcze przed pandemią koronawirusa. Na głosowanie nie wybrałoby się teraz ponad 38 proc. badanych, a tylko niecałe 2 proc. nie ma wciąż wyrobionego zdania w tej kwestii.
Poziom poparcia kandydatów będzie w dużej mierze zależał od przebiegu i długości kampanii. A to rozstrzygnie się dopiero za chwilę. Wczoraj nad ustawą dotyczącą wyborów w formule mieszanej (domyślnie w lokalach z zachowaniem reżimu sanitarnego oraz korespondencyjnie dla wszystkich chętnych) pracował Senat. W momencie zamykania tego numeru DGP wyglądało na to, że ustawa zostanie przegłosowana z poprawkami rekomendowanymi przez połączone komisje senackie. Najważniejsze zmiany określały m.in., że w kalendarzu wyborczym będzie co najmniej 10 dni na rejestrację komitetu i zebranie podpisów przez kandydata. Zwiększały też rolę PKW, od której ma zależeć, czy na danym terenie może odbyć się głosowanie wyłącznie korespondencyjne.
Wczoraj rano także – po ponad 20 dniach zwłoki – w Dzienniku Ustaw została opublikowana uchwała PKW z 10 maja o nieodbytych wyborach. Formalnie powodem opóźnienia były analizy prawne na temat uchwały, które w ostatnich dniach zbierała Kancelaria Premiera. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że termin publikacji nie był przypadkowy. Od wczoraj bowiem zaczyna tykać "wyborczy zegar” – marszałek Sejmu Elżbieta Witek ma dwa tygodnie na ogłoszenie nowych wyborów i przedstawienie kalendarza wyborczego. To okres dłuższy niż ten, w którym Senat może przetrzymywać ustawę u siebie (izba wyższa musi odesłać ją do Sejmu najpóźniej 13 czerwca). Dzięki temu Elżbieta Witek będzie mogła ogłosić wybory już po wejściu w życie nowej ustawy (zgodnie z obecnym kodeksem wyborczym musiałaby wyznaczyć elekcję na koniec lipca). Wybory prezydenckie nie tylko rozstrzygną, kto będzie siedział w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, ale mogą zdecydować na nowo o politycznym rozdaniu w Sejmie. Zarówno w rozmowach z politykami PiS, jak i PO, pojawia się wątek, że jeśli Andrzej Duda nie wywalczy reelekcji, to zapewne PiS zdecyduje się na przedterminowe wybory. W ten sposób albo odda władzę w momencie kryzysu, albo odnowi mandat do rządzenia.