ANNA MASŁOŃ: Jak by pan zareagował, gdyby ktoś usiadł na pana miejscu i parodiował pana gesty, tak jak zrobił pan w piątek w Sejmie z Jarosławem Kaczyńskim?
JANUSZ PALIKOT: Dość często parodiuje mnie Szymon Majewski.

Reklama

Ale robi to w programie rozrywkowym, a nie w sali sejmowej.
Nie miałbym też nic przeciwko temu, by ktoś siadł na moim miejscu i naśmiewał się ze mnie. Jeśli jest się otwartym, to w takim naśmiewaniu można zobaczyć swoje wady i zastanowić się, z czego one wynikają.

Skąd u pana aktorskie zacięcie?
Sam nie wiem. Od czasu szkoły średniej byłem wielkim fanem teatru. Trafiłem do trzeciej klasy, byłem zupełnie nowy w środowisku, w którym role są już od dawna rozdane, ludzie się znają, mają swoje grupy przyjaciół. W teatrze spędzałem bardzo dużo czasu. Wtedy właśnie zrodziła się moja miłość do teatru.

Można być komikiem, ale też łatwo zostać po prostu postacią komiczną.
W ostatni piątek miałem odczucie, że zluzowuję Jarosława Kaczyńskiego, jego formę tak bardzo napompowaną, monumentalną, bez autoironii. Ten mój występ, to było takie spuszczenie powietrza z Jarosława Kaczyńskiego.

Reklama

Czyli improwizacja, a nie przedstawienie poprzedzone wieloma próbami?
Całkowita improwizacja. Wpadłem na salę lekko spóźniony. Wchodziłem, żeby zająć swoje miejsce, kiedy dowiedziałem się, że PiS wyszedł z sali na znak protestu. Powiedziałem więc do siebie głośno przy Julii Piterze i Stanisławie Żelichowskim, że może w takim razie usiądę na miejscu Jarosława Kaczyńskiego. I usiadłem.

Myśli pan, że skoro tak dobrze sobie radzi, siedząc w jego fotelu, to poradziłby sobie z rolą prezesa PiS? Byłby pan lepszym liderem niż Kaczyński?
Mam nadzieję, że teraz kiedy Jarosław Kaczyński zobaczy siebie w krzywym zwierciadle, to sam będzie trochę lepszym liderem. Ja się do PiS nie nadaję, bo jestem człowiekiem z zupełnie innej bajki. Mogę być jedynie lustrem, w którym posłowie tego klubu mogą się przeglądać.

I uważa pan, że polityk politykowi powinien być krzywym zwierciadłem? Nie sądzi pan, że to rola dla kabareciarzy?
Wydaje mi się, że nie. Tragiczna powaga polskiej polityki, w której liderzy polityczni nie mają do siebie dystansu, świadczy o tym, że życie polityczne to rzecz w Polsce zupełnie świeża. Jak się patrzy na liderów europejskich, to mają więcej do siebie dystansu.

Reklama

Czyli to był pana sprzeciw wobec polityki na koturnach i wysokim tonie?
To też reakcja na to, że PiS zaplanował sobie taki spektakl. Tylko, że oni grają teatr XIX-wieczny: poważne role, operowe głosy, bardzo seriozne i monumentalne. To mi przypomina teatr przesadzonych scenicznych gestów. Dla mnie inspiracją jest teatr bardziej współczesny.

A nie boi się pan, że coraz częściej poważni ludzie tylko machają ręką na pana zachowania? Wiadomo, znowu się Palikot wygłupia.
Gdybym się bał, to takiej roli bym nie grał, tylko się nałykał powietrza, wypiął duży brzuch i duże policzki i cedził coś o tym, jak ważne są takie, a nie inne sprawy. W tym samym tygodniu kilkakrotnie występowałem na mównicy sejmowej, prezentując kolejne projekty Przyjaznego Państwa, w tej chwili skierowaliśmy do marszałka 95 projektów, ale chociaż wydają się one ważne i znaczące, to siła ich funkcjonowania jest dużo mniejsza niż takiej improwizacji. Taki jest ten świat: nikogo nie ciekawi 95. propozycja nowelizacji przepisów, ale zagranie na nosie Jarosławowi Kaczyńskiemu, pokazanie, że nie jest taki nietykalny, to jest ciekawe.

Ma pan poczucie, że to jest właśnie pana misja: pokazać politykom, że nie muszą siebie brać tak na serio?
Bardzo mi to dobrze robi, że mogę spuszczać powietrze. Wynika to z mojego gombrowiczowskiego nastawienia, że mniej formy oznacza więcej wolności dla każdego z nas. Myślę, że po tej ironii w Sejm i Jarosław Kaczyński będzie trochę lepszy. Myślę, że na dłuższą metę to go nie usztywni, tylko wyluzuje.