Leszek Kraskowski: Nie żałuje Pan tego, co się stało? Płatnych szkoleń dla bankowców i udziału w reality show?
Generał Roman Polko: Jestem, jaki jestem, i z dnia na dzień się nie zmienię. Mam w sobie wiele energii. Najwięcej satysfakcji zawsze dawało mi działanie w polu, kiedy dowodziłem żołnierzami. Prowadząc szkolenia, nie czułem się komfortowo. Podjąłem ryzyko i poniosłem konsekwencje. Ale to nie jest tak, że pieniądze są dla mnie najważniejsze. Po prostu nie lubię mieć długów. A z powodu rozwodu znalazłem się w takiej sytuacji, że nawet nie miałem z czego zapłacić podatku. Moje mieszkanie jest urządzone bardzo skromnie. Nie jest mi potrzebna willa.

Reklama

Źle się pan czuje za biurkiem?
To jest duży problem - z aktywnego działania przenieść się za biurko. Nie ma adrenaliny, a odpowiedzialność jest znacznie większa. Gdy jechałem do Kosowa, miałem ponad 800 ludzi w transporcie kolejowym. Dzień przed ich przyjazdem okazało się, że rejon dla nich wybrany kompletnie nie nadaje się na miejsce stacjonowania polskiego kontyngentu. Poszedłem wtedy w pole i sprawdzałem metodą rosyjskiego sapera, czy nie ma min. Wtedy też złamałem przepisy. Wsiadłem z logistykiem do honkera i robiliśmy takie ślimaki...

Później zaangażował się Pan w politykę, a to jest dopiero pole minowe.
Funkcjonowałem na styku wojska i polityki. To była trudna lekcja. Ale parę rzeczy udało mi się zrobić, m.in. stworzyć korzystny klimat dla wojsk specjalnych. GROM miał w ubiegłym roku budżet ponad 300 mln zł.

Będzie pan w przyszłości prowadził szkolenia dla biznesu albo wystąpi Pan w drugiej edycji programu "Fort Boyard"?
Pewnie, że będę. Jeśli dostanę propozycję udziału w programie z fajnymi ludźmi, w imprezie, która nie ma w sobie żadnego kontrowersyjnego ładunku, to z przyjemnością wezmę w tym udział. Nie widzę w tym nic złego. Właśnie dostałem SMS-a od dziewczyny z drużyny: "Jeśli chodzi o to zamieszanie, to cóż - głowa do góry, nie ma tego złego... Cokolwiek będzie i tak będziesz the best. Pamiętaj, że zawsze możesz wspólnie z pszczółkami produkować miód".

Z "pszczółkami"? Tak się nazywała drużyna?
Tak. Ja je nazwałem "pszczółki". Są to fajni młodzi ludzie. Dobrze, że są media, które tworzą takie programy. Jedyne, czego żałuję przy okazji „Fortu Boyard”, to to, że zbyt lekko podszedłem do produkcji, a zadania były naprawdę ciężkie. Mogłem się bardziej zmobilizować do działania. Ale jestem usatysfakcjonowany. Każda z tych dziewczyn była osobowością.

Wielu oficerów uważa, że występ w reality show jest niegodny munduru.
To jest promocja wojska i takie rzeczy są dopuszczalne.

Prezydent był innego zdania.
Podałem się do dymisji, bo to jedyne honorowe rozwiązanie.

O czym Pan teraz myśli?
O tym, że miałem niedawno problem szukania niani, a teraz ten problem zaczyna znikać. Nianie na Tarchominie żądają 2 tys. zł. Córka ma dwa miesiące i pięć dni i jest dla mnie bardzo ważna. Przez karierę wojskową nigdy nie miałem czasu dla najbliższych. Mam dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa - 17 i 19 lat. Kiedyś córka powiedziała mi: "Co ty wiesz, ciebie nigdy nie było". Poligony, dwadzieścia miesięcy w byłej Jugosławii, półroczny kurs w USA. Teraz więcej czasu chcę poświęcić rodzinie.