Dwukrotny dowódca GROM i były wiceszef BBN czekał na nowy wojskowy etat od lipca. Wtedy zrezygnował ze stanowiska wiceszefa BBN. Wyszło bowiem na jaw, że dorabiał poza pracą bez zgody swojego przełożonego - ministra Władysława Stasiaka.
Będąc prezydenckim urzędnikiem, prowadził płatny wykład dla bankowców i uczył, jak dobierać współpracowników i przewodzić grupie. Wystąpił też w telewizyjnym reality show. Propozycja od Sztabu Generalnego pojawiła się 3 listopada i nie była konkretna. Sztab przeniósł generała do tzw. rezerwy kadrowej. To poczekalnia dla osób, dla których nie ma etatu. Przydziela im się ograniczone obowiązki służbowe albo...żadnych. Polce powierzono koordynację projektu nt. zarządzania kryzysowego w Zarządzie Planowania Operacyjnego SG.
"Rezerwa kadrowa to taka <zamrażarka>. Siedzi się i czeka na stanowisko. Ja za nic nie odpowiadam. Zabieram głos w dyskusji. Równie dobrze mógłbym robić to jako cywil" - mówi DZIENNIKOWI gen. Polko. Dlatego dzień po otrzymaniu propozycji złożył wypowiedzenie. Normalnie okres wypowiedzenia trwałby sześć miesięcy, ale Polko poprosił o jego skrócenie do trzech. "W rezerwie bierze się pieniądze prawie za nic, a praktycznie nie pełni się obowiązków. Źle bym się w tej sytuacji czuł" - mówi.
To już trzecia podobna rezygnacja Polki w jego życiorysie. Po raz pierwszy zdjął mundur i zrezygnował z dowodzenia jednostką GROM, gdy szefem MON był Jerzy Szmajdziński (SLD). Tłumaczył, że to protest przeciwko biurokracji panującej w Sztabie Generalnym, która ogranicza rozwój GROM.
Potem Polko był doradcą prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Po zwycięstwie PiS w wyborach prezydenckich trafił do MSWiA, a potem założył mundur i ponownie został szefem GROM. Błyskawicznie awansował z pułkownika na generała brygady, a potem - dywizji.
Po ostatnich wyborach wielokrotnie podpadł swojemu zwierzchnikowi - szefowi MON Bogdanowi Klichowi. Np. po ogłoszeniu decyzji o wycofaniu wojsk z Iraku do końca października 2008 roku,udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że wycofanie nie jest przesądzone. Zaś po katastrofie samolotu CASA zwołał konferencję prasową, na której stwierdził, że szef MON powinien był bezpośrednio poinformować prezydenta o katastrofie samolotu. Prezydent, nie wiedząc o niej, poleciał wtedy do Chorwacji.