W związku z sytuacją covidową wszelkie lokalne wybory przedterminowe i uzupełniające oraz referenda zostały zawieszone. Jak informuje Krajowe Biuro Wyborcze (KBW), takie sytuacje miały miejsce w okresie marzec-kwiecień 2020 r. (na czas lockdownu) oraz od listopada 2020 r. do chwili obecnej. Z kolei organy zarządzające wybory i referenda stosują się w tym zakresie do zaleceń głównego inspektora sanitarnego (GIS).
Okres tego zawieszenia wyznaczono do 11 kwietnia. Plan zakładał, że jeśli sytuacja epidemiczna się poprawi, to po tym dniu będzie można “odmrozić” lokalną demokrację i zorganizować zaległe akcje wyborcze i referendalne w reżimie sanitarnym. Tych w całym kraju do kwietnia uzbiera się ponad 80, z czego kilkanaście to tzw. duże wybory, czyli przeprowadzane na terenie całej gminy.
Choć do 11 kwietnia zostało jeszcze kilka tygodni, na dniach powinna zapaść decyzja, co dalej. A to dlatego, że KBW, jego delegatury oraz władze samorządowe muszą z wyprzedzeniem dowiedzieć się, czy należy rozpocząć przygotowania do wyborów - choćby skompletować składy komisji i zlecić druk kart wyborczych.
Na razie jednak rząd i KBW czekają na nowe rekomendacje GIS. A tych wciąż nie ma. - W obecnej sytuacji epidemiologicznej, Główny Inspektor Sanitarny podtrzymuje wcześniej wyrażone stanowisko dotyczące organizacji wyborów i referendów lokalnych. Decyzje o organizacji wyborów zaplanowanych na 11 kwietnia nie zostały jeszcze podjęte - mówi Jan Bondar, rzecznik GIS.
Na dziś wszystko wskazuje na to, że stan zawieszenia trzeba będzie przedłużyć. Przede wszystkim dlatego, że wybory były zawieszone przy dużo niższych wskaźnikach dziennych zachorowań na COVID-19, a wczoraj resort zdrowia poinformował o ponad 25 tys. przypadków (o 7,8 tys. więcej niż w zeszłą środę). Co więcej, prognozy matematyków z ICM UW przewidują, że szczyt trzeciej fali zachorowań przypadnie na drugą połowę kwietnia. Jeszcze niedawno niektórzy politycy z rządu w rozmowie z DGP sugerowali, że skoro obostrzenia obowiązywały tylko w niektórych województwach, to można zastanawiać się nad organizacją zaległych wyborów tam, gdzie zaostrzonych regulacji nie ma. Tyle że od wczoraj ten argument jest już nieaktualny, bo minister zdrowia Adam Niedzielski rozciągnął restrykcje na cały kraj.
Ewentualna decyzja o przedłużenia “stanu wyborczego zawieszenia” spowoduje, że do grona odwleczonych elekcji dojdą te uchodzące dziś za najbardziej prestiżowe, czyli wybory nowego prezydenta Rzeszowa. Kalendarz wyborczy dotyczący tej elekcji już biegnie. Przykładowo 30 marca mija termin na podanie do publicznej wiadomości, w formie obwieszczenia, informacji o siedzibie miejskiej komisji wyborczej oraz na zawiadomienie komisarza wyborczego o utworzeniu komitetu wyborczego. Sam dzień głosowania wyznaczono na 9 maja.
Zdaniem ekspertów, dłuższa kampania w Rzeszowie może wpłynąć na ostateczny wynik. - Zyskiwać na tym powinni lokalni kandydaci, związani z Rzeszowem - ocenia prof. Tomasz Koziełło z Instytutu Nauk o Polityce na Uniwersytecie Rzeszowskim. - Kandydat opozycji Konrad Fijołek jest wiceprzewodniczącym rady miasta, a więc ma wpływ na decyzje samorządu, a to okazja do promowania się. To potencjalnie mniej komfortowa sytuacja dla kandydata Solidarnej Polski Marcina Warchoła czy kandydatki PiS Ewy Leniart, którzy w tak bezpośredni sposób w Rzeszowie działać już nie mogą. Choć atutem Ewy Leniart może być jednak to, że jej partyjny kolega został “komisarzem” z nadania premiera, co daje pole do współpracy na rzecz miasta. Warchoł może podkreślać, ile załatwił dla miasta jako polityk rządowy, ale grozi mu to, że zostanie potraktowany przez mieszkańców jako osoba z zewnątrz - przekonuje ekspert.