Te wyliczenia mogą tłumaczyć, dlaczego PiS chce zagęścić sieć komisji obwodowych - co opisaliśmy wczoraj w DGP. Dziś tych komisji jest ok. 27 tys., ale w partii rządzącej pojawiają się propozycje, by dołożyć nawet 20 tys. kolejnych (wzrost o 75 proc.), głównie na terenach wiejskich. Dlaczego? Politycy PiS uważają, że jest tam utrudniony dostęp do lokali wyborczych, a taki ruch zwiększy frekwencję.
Należy jednak pamiętać, że dziś notowania PiS są niższe i nie ma pewności, na ile dodanie lokali wyborczych podbije liczbę chętnych do głosowania.
Na naszą prośbę socjolog polityki Jarosław Flis dokonał wyliczeń pokazujących strukturę obwodów głosowania w Polsce. Wynika z nich, że proporcjonalnie najwięcej jest obwodów obejmujących między 501 a 1000 wyborców. Z kolei średnia frekwencja jest tym wyższa, im większy obwód.
Nie jest tak, że tam, gdzie są duże komisje, ludzie nie chodzą głosować. Nie jest tak, że wielkość obwodu jest jakimś utrudnieniem albo że dostęp do komisji jest utrudniony na tyle, że ludzie masowo nie chodzą głosować - przekonuje Jarosław Flis. Te dane pokazują, że komisje wyborcze są wpasowane tak dobrze w sieć osadniczą, jak tylko się da. Są bardzo elastyczne w tym sensie, że z tych wszystkich komisji aż jedna dziesiąta, tj. ponad 2,8 tys., jest poniżej ustawowej normy i nikomu to nie przeszkadza. Dostawienie kolejnych komisji będzie upowszechniało sytuację, która ma miejsce w Jeżowie (woj. łódzkie), gdzie z dziewięciu komisji aż cztery są w jednej szkole, a pozostałe są w przysiółkach - wskazuje Flis.