Na ile to, co się dzieje w Rosji, zmienia polityczną sytuację w Polsce?

Antoni Dudek: Zmieniałoby tylko, gdyby w Rosji zaczęła się regularna wojna domowa. Nie wykluczałbym wtedy efektu flagi, działającego na korzyść rządu – bo to w jego rękach byłoby rozwiązanie problemu napływu kolejnych uchodźców czy przygotowanie do kryzysu nuklearnego. Inaczej byłoby, gdyby Polacy uznali, że problem na Wschodzie jest rozwiązany, Ukraina wojnę właściwie wygrała, a Rosja przestaje być istotnym zagrożeniem. Wówczas to PiS by nie pomagało, bo pojawiłyby się wątpliwości, po co wydawać miliardy na zbrojenia.

Reklama

Ale jak na razie wygląda na to, że żadnej wojny domowej nie będzie – stłumienie buntu lub mniej prawdopodobny przewrót pałacowy pozostaną bez wpływu na naszą rzeczywistość.

Z jednej strony wydarzenia z Rosji przyćmiły nieoczekiwanie wszystkie konwencje, ale z drugiej – politycy odnieśli się do tej sytuacji w sposób wyjątkowo lakoniczny. To nie błąd?

Gdyby Polsce groziła agresja rosyjska, to lepiej, by się odnieśli. A tak to trudno odwoływać się do wydarzeń, o których zasadniczo oni wiedzą to, co my, czyli niewiele. Może z wyjątkiem Kaczyńskiego – bo zakładam, że wywiad NATO-wski coś polskiemu rządowi przekazuje. Nie dziwię się zatem, że politycy nie chcieli w to wchodzić.

A jak pan ocenia dwie główne weekendowe konwencje, czyli PiS i PO?

Wyglądały mniej więcej tak, jak miały wyglądać. W przypadku PiS to była narracja świetnie znana – czyli Bruksela i Berlin, które nam zagrażają, suwerenność, Polska rośnie w siłę, ludzie żyją dostatnio, a my idziemy po trzecią kadencję. W przypadku PO również było przewidywalnie – PiS jest zły, ma straszne kły, które trzeba mu wybić i go pokonać. Nie było tam absolutnie nowego elementu. Tuskowi wszystko się kojarzy z Kaczyńskim, przy czym jest sprawniejszy retorycznie.

CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRYCZNYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>