Szanse Prigożyna na obalenie Putina i przechwycenie władzy w Rosji wciąż oceniam jako niewielkie. Ale czas pracuje na jego korzyść, a krytyczna będzie noc z soboty na niedzielę. Patrzy Rosja, patrzą Chiny. I wielu wpływowych ludzi kalkuluje teraz, na którego konia postawić.
Na razie wiemy jedno – to z pewnością nie jest ustawka, wymyślona na Kremlu. Owszem, Putin przez długi czas tolerował lub nawet prowokował ataki Prigożyna na Szojgu i Gierasimowa, bo tak mu było wygodnie, zapewniał w ten sposób balans różnych frakcji i wzmacniał swą osobistą władzę. Ale najwyraźniej nitki wymknęły mu się z rąk, a niedawne kukiełki już same piszą sobie role. Poranna, nerwowa reakcja Putina była błędem – ostatecznie stracił szansę na rolę rozjemcy. I widać wyraźnie, że Prigożyn wtedy zmienił narrację: to już nie tradycyjne „źli bojarzy, dobry car”, tylko „trzeba zniszczyć całą tę skorumpowaną i nieudolną elitę”. Co do diagnozy, ma oczywiście rację i trafia w to, co po cichu myśli wielu Rosjan. Także tych w pagonach, a tym bardziej ci z milionami na kontach. I to jest jego siła.
Wyżsi dowódcy armii, a więc w rosyjskich realiach de facto jej „właściciele”, zadeklarowali od razu wierność Putinowi i Szojgu. Jeśli zdołają wymusić dyscyplinę na podwładnych, i zmusić ich do zdecydowanej akcji, to oczywiście będziemy więc niebawem świadkami rzezi wagnerowców albo ich masowej kapitulacji, a sam Prigożyn, o ile zdoła, będzie musiał uciekać za granicę. Ale jeśli za moment poprze go ktoś wysoko postawiony w armii i FSB, a na dokładkę Pekin da jakiś cichy a pozytywny sygnał, to karta się odwróci. To ostatnie jest o tyle niewykluczone, że chińscy towarzysze muszą teraz spoglądać z dużym niesmakiem na słabość Putina, który na własnym podwórku dopuścił do takiego chaosu, w dodatku w dużej mierze na własną prośbę. Dlatego twierdzę, że na ewentualne, skuteczne rozwiązanie siłowe Kremlowi zostało bardzo mało czasu.
Ale nawet, jeśli uda się stłumić pucz, to jego negatywne skutki będą znaczne, dla samego Putina i dla Rosji. Po pierwsze, nawet krótkotrwała wojna domowa w rejonie Rostowa – bez względu na rezultat – na co najmniej kilka dni sparaliżuje logistykę dostaw dla oddziałów walczących na froncie ukraińskim. Nie sądzę, by generał Walerij Załużny tego nie wykorzystał. Po drugie, autorytet Putina i jego ekipy zostanie poważnie nadszarpnięty. Częściowo za granicą, na tzw. „globalnym Południu”, ale przede wszystkim w kraju. Rzucone w eter słowa Prigożyna o celach całej awantury ukraińskiej, o popełnionych w jej trakcie błędach, będą już krążyć w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej. I będą coraz bardziej infekować rosyjskie dusze i umysły. A że precedens zaistniał, scenariusz kolejnego, tym razem skuteczniejszego buntu stanie się bardziej prawdopodobny. I ciąg dalszy nastąpi.
Pisałem i mówiłem wiele razy, że Amerykanie dawkują pomoc dla Ukrainy właśnie dlatego, że nie chcą jej zbyt szybkich sukcesów. Że kupują sobie w ten sposób czas, by budować zdolności do zarządzania spodziewaną, nową „wielką smutą” w Rosji, gdy reżim Putina zacznie pękać. Pucz Prigożyna potwierdza, że ma to sens, bo rysy są już bardzo głębokie. I że warto naciskać dalej, nowymi pakietami sankcji, uszczelnianiem starych, stałą presją na froncie, maksymalizowaniem rosyjskich strat bojowych. A czas pracuje na niekorzyść nie tylko Putina, ale całego rosyjskiego projektu neoimperialnego. Putin miał zresztą rację, mówiąc rano o analogiach do roku 1917, tyle, że źle odczytał znaki czasu. Bo teraz to on jest Mikołajem II, a casting na nowego Lenina trwa i właśnie nabrał żywotności. I tak jak wtedy wywiad cesarskich Niemiec, tak teraz pewnie służby specjalne kilku państw ze wschodu i zachodu aktywnie szukają kandydatów, a może nawet zasiadają w jury.