Liczne badania – a także wielu demagogów – wskazują, że przy urnach wyborczych obywatele kierują się wszystkim, tylko nie tym, czym powinni. Liczy się dla nich np. to, czy kandydat/kandydatka na posła/posłankę lub prezydenta/prezydentkę jest przystojny/ładna albo czy ma wystarczająco uroczy uśmiech. Ponoć nawet – o zgrozo – w ogóle nie zwracają uwagi na program wyborczy, a jedynie na krótkie kampanijne slogany, których zresztą najczęściej nie rozumieją. A najbardziej kompromituje ich to, że najważniejszy dla nich jest ich własny interes, ich tu i teraz. Przywołując obfitą literaturę, dowodzącą, że wyborcy nie powinni wybierać, należałoby zabronić demokracji, a rządy – zamiast politykom – powierzyć oświeconej sztucznej inteligencji. A może jednak nie jest z nami tak tragicznie?

Reklama

Niemcy, podczas ostatniego roku I wojny światowej, zmagały się także z pandemią hiszpanki. Jej efekty były poważne: zmarło od 240 tys. do 440 tys. obywateli kraju liczącego 62 mln mieszkańców, czyli 0,5 proc. populacji. W przeciwieństwie do Ameryki władze w Berlinie nie podjęły prób zapobieżenia rozprzestrzenieniu się pandemii – podtrzymanie morale oraz wysiłku frontowego wymagało, zdaniem rządzących, przemilczenia poważnych zagrożeń zdrowia publicznego. Nie pisały o grypie gazety, zajęte patriotycznym podsycaniem zaangażowania w walkę zbrojną. Otwarte pozostawały szkoły, teatry, działał transport publiczny i wszystkie te miejsca, gdzie można się łatwo zarazić chorobą przenoszoną drogą kropelkową. Gdy wojna się skończyła, grypę z mediów oraz zainteresowania polityków wyparły negocjacje pokojowe oraz galopujące ceny żywności.

CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU MAGAZYNU DGP>>>

Autorka jest ekonomistką GRAPE