Decyzja Andrzeja Dudy. Kto zostanie premierem

Dziennik.pl: Komu pańskim zdaniem Andrzej Duda powierzy misję utworzenia rządu?

Dr hab. Olgierd Annusewicz, Wydział Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW: To co pierwotnie wydawało się oczywistym scenariuszem, czyli powołanie Mateusza Morawieckiego na premiera w pierwszym kroku, nie jest już takie pewne. Jak powiedział sam prezydent Andrzej Duda, oba scenariusze – czyli albo powołanie Donalda Tuska, albo powołanie Mateusza Morawieckiego – są w grze.

Jeśli wybór padnie na Morawieckiego, to prezydenta zaatakują dzisiejsza opozycja i eksperci. Zostanie to ocenione jako marnowanie czasu i np. zapewnianie dodatkowej pensji rządzącym. Jeśli natomiast Duda powoła Donalda Tuska, to będzie musiał zmierzyć się z krytyką środowisk prawicowych, z których sam się wywodzi.

Reklama

Jak prezydent wybrnie z tego dylematu? Opozycji wypomniał, że ta nie ma nawet umowy koalicyjnej.

Uważam, że Andrzej Duda będzie grał na czas. Dziś pokazuje, że jest postacią rozgrywającą w polskiej polityce: wzywa na konsultacje, przepytuje, znajduje się w centrum uwagi. Sformułowanie o umowie koalicyjnej opozycji jest zadaniem, na zasadzie: "jak chcecie, to macie pracę domową, zobaczymy, czy sobie z nią poradzicie".

I konsultacje, i pomysł umowy koalicyjnej służą temu, aby prezydent miał wytłumaczenie dla swoich przyszłych posunięć. Jeśli podejmie decyzję, że premierem zostanie Tusk, to będzie mógł wskazać właśnie na umowę koalicyjną, która potwierdzi nową większość parlamentarną. Jeśli z kolei prezydent wybierze Morawieckiego, to powie np., że formalnie nie ma żadnej większości innej niż ta z PiS, w związku z tym desygnuje na premiera przedstawiciela największego klubu parlamentarnego.

Reklama

Czy Tusk powinien rozważyć takie „zadanie domowe” od prezydenta?

Uważam, że tak. Jeśli opozycja przed 13 listopada [data pierwszego posiedzenia Sejmu – red.] położy na stole prezydenckim umowę koalicyjną, to już nie będzie tylko deklaracja medialna, ale konkretny dokument. A gdyby pod umową koalicyjną podpis złożyliby nie tylko liderzy Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy, ale wszyscy posłowie tych ugrupowań, to by jasno pokazało, że nie ma innej większości w Sejmie. Andrzej Duda dostałby uzasadnienie w postaci 248 podpisów dla swojej decyzji – byłby to dla niego ruch bezpieczny i jednocześnie pozwoliłby zachować twarz.

Ryzyko przyspieszonych wyborów

Lider Koalicji Obywatelskiej jest w stanie pogodzić pojawiające się rozbieżności w łonie przyszłej koalicji?

Jeżeli przyjmiemy założenie, że polityka jest procesem racjonalnym, to w interesie każdego z ugrupowań przyszłej koalicji rządowej jest porozumienie. Jeśli nie dojdzie do kompromisu w łonie dzisiejszej opozycji i w konsekwencji nie zostanie bliskiej przyszłości uchwalony budżet, to prezydent Duda będzie pierwszym, który skorzysta z możliwości i skróci kadencję parlamentu. A to oznacza przedterminowe wybory i ogromne ryzyko, że duża część z 74 proc. obywateli, która poszła do wyborów 15 października, nie ruszy powtórnie do urn. Opinia publiczna i PiS oceni wówczas, że Tusk z partnerami nie doszli do porozumienia, choć naród tego od nich oczekiwał.

Opozycja przegrałaby powtórne wybory?

Sądzę, że elektorat PiS pójdzie tak samo zmotywowany, jak to było 15 października. Pamiętajmy, że PiS uzyskał potężną liczbę głosów. Przy całkowitej frekwencji szacowanej na poziomie 50-60 proc. i podobnej mobilizacji na prawicy PiS mógłby liczyć na 50 proc. głosów w Sejmie.

Jeśli w opozycji jest choć odrobina zdrowego rozsądku, to przynajmniej do końca kadencji prezydenta Andrzeja Dudy politycy zakopią wszystkie topory wojenne głęboko pod ziemią. Gigantyczna frekwencja wyborcza nie powtórzy się, jeżeli parlament zostanie rozwiązany z winy polityków dzisiejszej opozycji.

Podzielona opozycja, podzielona koalicja

Coraz częściej słyszymy o tym, co polityków opozycji różni, a nie łączy. To są licytacje przed podpisaniem umowy koalicyjnej?

Pamiętajmy, że każde z tych ugrupowań ma swoją bazę wyborczą, z którą musi cały czas się komunikować. Nie dziwiłbym się więc, że takie medialne przepychanki mają miejsce. Do 12 listopada dyskusje mogą się odbywać, można poukładać sobie kwestie personalne i programowe, ale najpóźniej 13 listopada na stole prezydenta powinna wylądować umowa koalicyjna.

Jakie punkty zapalne tkwią w obozie, którym pokieruje Donald Tusk?

Podstawowym ryzykiem jest radykalizacja programowa. Jeżeli dojdzie do koalicji KO, Lewicy i TD, to w jednym obozie będziemy mieli i Adriana Zandberga, i kogoś z Koalicji Obywatelskiej o bardziej liberalnych poglądach. Albo lewicową Annę Marię Żukowską z jednej, i mocno konserwatywnych polityków PSL-u czy od Szymona Hołowni z drugiej strony.

Różnice programowe są naturalnym zarzewiem potencjalnego konfliktu. Czy on wybuchnie, czy doprowadzi do rozsadzenia nowego układu politycznego, to już zależy od tego, jak bardzo jego strony będą się radykalizować. Przy czym nie jest istotne, czy politycy pokłócą się o aborcję, prawa pracownicze czy podatki – kluczowa jest sama postawa. Albo radykalnie opowiadam się za swoimi pomysłami i torpeduję wszystko, co z nimi nie koresponduje, albo zakładam pewną elastyczność.

Co na to wyborcy?

Większość wyborców Tuska, Hołowni, Kosiniaka-Kamysza czy Czarzastego rozumie, że specyfika koalicyjna jest taka, że nie można mieć wszystkiego. Za to każdy musi pochwalić się jakimś sukcesem, pokazać elektoratom, że część swojego programu politycznego udało się zrealizować. Wtedy ryzyko rozsadzenia koalicji jest mniejsze.

rozmawiał Tomasz Mincer