Kaczyński gra na czas

Dziennik.pl: Prof. Andrzej Nowak, konserwatywny historyk i sympatyk PiS, wezwał Jarosława Kaczyńskiego do rezygnacji z przywództwa w partii. Tymczasem lider PiS stwierdził, że jeśli kongres partii wyrazi taką wolę, to on pozostanie na stanowisku. W co gra prezes PiS?

Reklama

Prof. Uniwersytetu Warszawskiego Rafał Chwedoruk, politolog: Przede wszystkim jest to podtrzymywanie napięcia, niepewności. A także próba uniknięcia z jednej strony triumfalizmu, z drugiej zaś kapitulanckich nastrojów, które natychmiast spowodowałyby wstrząs wewnętrzny w partii i autodestrukcję głównego nurtu Prawa i Sprawiedliwości.

Kaczyński chce pokazać, że w pełni kontroluje to, co się wewnątrz partii dzieje. Ale reakcja musi być bardziej stonowana, bo, jak widać, krytyka wyszła od osoby, którą trudno byłoby przypisać do grona przeciwników Jarosława Kaczyńskiego. Raczej jest to głos kogoś, kto w jakimś sensie współlegitymizował politykę prawicy.

Reklama

Walka o przywództwo w PiS

Czy wewnątrz obozu PiS już kształtuje się jakaś realna konkurencja dla Kaczyńskiego?

Przywództwo Jarosława Kaczyńskiego w takiej formie jak obecnie nie jest już jedynym możliwym wariantem, a to samo w sobie jest przewrotem kopernikańskim w dziejach polskiej prawicy od momentu powstania PiS-u. Nie ma jak dotąd prostej, wyrazistej alternatywy - Kaczyński albo ktoś inny. To, co obserwujemy, jest walką o kontrolę nad procesem sukcesji władzy, a nie bezpośrednio o to, kto zostanie prezesem.

Możemy sobie wyobrazić taki rozwój sytuacji, w którym główny nurt PiS-u dalej wszystko kontroluje, a nowy szef tej partii jest politycznie kontynuatorem Jarosława Kaczyńskiego. I zachowuje, mniej więcej, układ sił wewnątrz partii. Natomiast lista pretendentów czy środowisk, które chciałyby partycypować w walce o władzę, jest dosyć liczna.

Jak sobie Kaczyński radzi z tą wewnętrzną, partyjną presją?

Reklama

Prezes Kaczyński od 15 października gra na czas, ponieważ trauma powyborcza w PiS jest olbrzymia - w naturalny sposób powinno dojść do rozliczeń. Tymczasem do nich nie dochodzi, ponieważ partia została zradykalizowana i skierowana w stronę wikłania się w różne doraźne konflikty. Zresztą, przegrywa je seryjnie, co wiadomo niemal od pierwszej sekundy, gdy tylko się pojawiają.

Niemniej partia musi być mobilizowana w ten sposób, i każdy musi opowiadać się za albo przeciw. Wkrótce, po najbliższych wyborach, nastąpi pewnego rodzaju cisza, a po niej zapewne ciąg wydarzeń, które w oczach kierownictwa PiS mają zmienić polityczną dynamikę.

Trump wspomoże PiS?

O jakie wydarzenia chodzi?

Na przykład wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych - zwycięstwo Donalda Trumpa wzmacniałoby pozycję PiS wewnątrz Polski. To także możliwość różnych perturbacji ekonomicznych - widzimy, co się dzieje z niemiecką gospodarką. Nie ma możliwości, żeby prędzej czy później to nie miało wpływu na naszą.

Kolejne wydarzenia to kampania prezydencka w Polsce. I choć tym razem to nie prawica będzie miała szanse na zwycięstwo, to już sytuacja w koalicji rządzącej może się skomplikować. Być może pojawią się bowiem dwaj mocni kandydaci, sygnowani przez podmioty tej koalicji. Koniec końców Jarosław Kaczyński - może nie tak potężny jak kiedyś - dalej będzie mógł decydować o kierunku polityki PiS, o sukcesji władzy, w korzystniejszych dla siebie uwarunkowaniach niż obecnie czy po wyborach samorządowych.

W jaki sposób potencjalne zwycięstwo Trumpa wzmocniłoby obóz PiS?

USA to wciąż główny partner polityczny Polski. Jesteśmy społeczeństwem okcydentalistycznym i "amerykańskofilnym". Wystarczy spojrzeć na kierunki aktywności dyplomacji amerykańskiej i samego ambasadora Stanów Zjednoczonych, które są istotnymi komunikatami w sprawie tego, co się w polskiej polityce dzieje.

Pamiętajmy też, że administracja Donalda Trumpa miała ambicje tworzyć swoich sojuszników w Europie. A PiS jest partią niemającą poważnych partnerów międzynarodowych - nigdy nie zdołała się ich doczekać w Europie. Torysi, Vaclav Klaus, ostatnio skrajna prawica - to nie byli partnerzy z prawdziwego zdarzenia. Z kolei z Viktorem Orbanem PiS w końcu zerwał.

I jeszcze relacje rządu Zjednoczonej Prawicy z Brukselą były napięte.

Kiedy PiS rządziło, to relacje z Unią Europejską były mocno ambiwalentne. I swojemu proeuropejskiemu w większości elektoratowi partia Kaczyńskiego te trudne relacje z Unią kompensowała idyllicznymi stosunkami z administracją Donalda Trumpa.

Mówiąc krótko: PiS staje się atrakcyjniejszy wewnątrz kraju, gdy ma poważnych partnerów międzynarodowych. Wtedy nie będzie już zagrożony tak dużym dystansem, jaki wobec tego ugrupowania zachowują instytucje i główne partyjne podmioty europejskie, ale także obecna, demokratyczna administracja amerykańska.

Kaczyński: Euro "zaszkodzi rozwojowi gospodarczemu"

Kaczyński w Leżajsku straszył wspólną europejską walutą. Mówił o końcu państwa narodowego, edukacyjnym przerabianiu "dzieci na parobków", o migrantach grożących zwykłym mieszkańcom i klęsce w polityce demograficznej. Jednocześnie przekonywał, że PiS nie jest opozycją totalną. Ile warte są tego rodzaju deklaracje?

Jest to niespójne. Nie można z jednej strony prowadzić aktywności ulicznej, protestów społecznych i polaryzować opinii publicznej, radykalizować się programowo i jednocześnie lansować młodych działaczy w wyborach samorządowych, takich jak kandydat na prezydenta stolicy Tobiasz Bocheński, którzy mieliby mówić innym językiem, docierać do nowych wyborców. To się po prostu nie układa w całość.

Analogicznie, słyszymy z jednej strony wątki dystansujące się od Unii Europejskiej, a z drugiej zapowiedzi, że "nie będziemy opozycją totalną". W Polsce każdy, kto pójdzie w tego typu retorykę, siłą rzeczy stanie się opozycją totalną, niezależnie od intencji. Mam wrażenie, że pogubienie PiS wynika nie tyle z tego, że nie wiadomo tam, "co czynić", tylko bardziej "jak czynić".

No właśnie, jak?

Wiadomo że PiS musi się zmienić. Tyle tylko, że by przetrwać najbliższe miesiące, partia ta będzie musiała pozostać radykalna. A będąc ugrupowaniem radykalnym, istnieje ryzyko, że zamknie się w coraz węższej niszy. Jednocześnie wiadomo, że PiS musi zacząć mówić do szerszego grona odbiorców. Stąd taka kakofonia polityczna - trudno w pewnym momencie połapać się, dlaczego w jednej wypowiedzi padają treści od siebie odległe i dwie równoległe strategie polityczne.

To jest zapewne jakiś refleks doświadczeń PiS z lat 2011-2015, gdy partia ta wpierw by przetrwać i nie ulec rozłamom - przy okazji przegranych wyborów - musiała się zradykalizować, a później lansować Andrzeja Dudę i Beatę Szydło. Weszła wtedy mocniej w kwestie społeczno-gospodarcze kosztem kulturowych. Przedstawiała się jako umiarkowana i otwarta. PiS na pewno chce powtórzyć tę drogę, natomiast najzwyczajniej w świecie nie wie, jak to zrobić.

Rozmawiał Tomasz Mincer