Polska kupi aż 96 śmigłowców Apache? Ekspert studzi emocje

Przy okazji wizyty prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska w Waszyngtonie pojawiły się informacje na temat możliwości zakupu amerykańskiego sprzętu wojskowego. Polska mogłaby skorzystać ze specjalnej, bezpośredniej pożyczki udzielonej w ramach programu Foreign Military Financing w wysokości 2 mld dolarów. Informację tę przekazał doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan.

Nasz kraj mógłby również otrzymać ofertę zakupu 96 śmigłowców Boeing AH-64 Apache. Z kolei według komunikatu Departamentu Stanu USA jest zgoda na sprzedaż Polsce 821 rakiet typu AGM-158B JASSM o zasięgu niemal 1 tys. km, 745 pocisków powietrze-powietrze AIM-120C-8 średniego zasięgu oraz 232 pocisków taktycznych krótkiego zasięgu AIM-9X Sidewinder Block II.

Reklama

Pytany przez naszą redakcję o te rewelacje Marek Meissner, analityk militarny i gospodarczy ISBnews.pl, studzi zapał i rosnące oczekiwania. Jeszcze niczego nie kupiliśmy. Agencja DSCA stwierdziła, że administracja Stanów Zjednoczonych miała jedynie wyrazić zgodę na nabycie przez Polskę określonego uzbrojenia i sprzętu wojskowego - precyzuje Meissner. Czyli USA nie będą się przeciwstawiać, jeśli strona polska wystąpi o zakup uzbrojenia w ilości określonej z góry przez Amerykanów - dodaje.

Reklama

Zdaniem analityka ISBnews oznacza to tyle, że mamy trzy ewentualności, gdy już zaczniemy negocjacje z Amerykanami. Albo kupimy całe uzbrojenie, które nam proponują, co jest moim zdaniem mało prawdopodobne, albo jego część - co wydaje się najbardziej realne. Względnie, niczego nie kupimy, ale jest to z kolei wariant najmniej prawdopodobny - tłumaczy.

Zresztą, sam proces negocjacyjny zależy od kilku okoliczności. Po pierwsze, kto zasiądzie w listopadzie w Białym Domu - wskazuje Meissner.

Po drugie, ile ten kontrakt będzie ostatecznie kosztować, i ile czego konkretnie zamówimy, oraz czy będziemy mogli zamówić ilość, która nas interesuje - zwraca uwagę. I po trzecie, kiedy dla tego całego sprzętu będziemy mogli zapewnić odpowiednią infrastrukturę, bo powinniśmy w tym momencie określić warunki co do jej wielkości, ilości i położenia, wyszkolenia ludzi do obsługi, terminów i układu szkoleń. A te ostatnie powinny ruszyć już - podkreśla analityk.

Czy zakup Apache ma sens? Tak, ale…

Naszego rozmówcę pytamy również o krążące w debacie publicznej opinie, które podważają sensowność przynajmniej niektórych zakupów z amerykańskiej - wstępnej - oferty.

W kwestii Apache pojawiają się obiegowe opinie, że śmigłowce te nie operują w Ukrainie i w związku z tym my ich nie potrzebujemy - mówi Marek Meissner. Jak tłumaczy, żeby śmigłowce bezpośredniego wsparcia mogły operować nad frontem, trzeba wpierw uzyskać lokalną przewagę powietrzną, czyli "izolować pole walki przynajmniej lokalnie". Pytanie, czy siły lotnicze i w dużej mierze przeciwlotnicze NATO mogłyby czegoś takiego dokonać? Uważam, że jest to możliwe - ocenia analityk. Czyli, podsumowując, byłaby przestrzeń dla operowania AH-64 nad frontem - dodaje.

Zdaniem Meissnera polski problem ze śmigłowcami Apache tkwi w ich liczbie. Czy rzeczywiście potrzebujemy aż 96 sztuk?Po zakupie takiej ilości Polska miałaby drugą co do wielkości flotę, co przy innych potrzebach sprzętowych i bojowych naszej armii jest czystą przesadą - ocenia Meissner.

Co istotne, podczas wizyty w Polsce TheodoraColberta III, prezesa Boeing Defense, Space & Security, dowiedzieliśmy się, że obsługa Apache odbywałaby się w Łodzi, a szkolenia w Warszawie. Jak te zapowiedzi ocenia Meissner? To wszystko bardzo pięknie brzmi. Nie zapominajmy o jednej rzeczy - mimo, że to sprzęt bojowy, to wymaga odpowiedniej i to bardzo starannej obsługi. Nie można tego robić "pod chmurką", te śmigłowce są nieodporne na zmienne warunki atmosferyczne, charakterystyczne dla naszej strefy klimatycznej. Trzeba wpierw wybudować dla nich infrastrukturę - zwraca naszą uwagę analityk. A zaplecze dla aż 96 AH-64 to jest, mówiąc kolokwialnie, kosmos. Hangary i to zabezpieczone przed uderzeniami z powietrza, warsztaty obsługi i remontowe - i to rozśrodkowane - to nie może być w jednym miejscu - podkreśla.

Ale to nie koniec problemów. Potrzeba ok. 380 znakomicie wyszkolonych pilotów, którzy będą w stanie latać na takim sprzęcie - tłumaczy Meissner. Moim zdaniem skala takiego ewentualnego zakupu wydaje się więc nieprawdopodobna - mówi. Na ile realnie śmigłowców moglibyśmy więc liczyć? Gdybym miał stawiać, ile kupimy, to może byłoby to 32-48 sztuk, ze wskazaniem na tę pierwszą liczbę. I to jest już sporo, i w zupełności polskiej armii wystarczy - ocenia.

Nasz rozmówca wskazuje również koszty takiej inwestycji. Same Apache to ok. 12,8 mld dolarów. Planując zakupy, nie można też zapominać o dotychczasowych rachunkach za uzbrojenie. One wynoszą 450 mld zł, a jeśli doliczymy Apache, i nie daj Boże wszystkie propozycje prezesa Boeinga, to w tym momencie, według moich wyliczeń, wychodzi blisko 600 mld zł! - ocenia analityk ISBnews.

Samoloty i rakiety. Co się (nie) opłaci

Patrząc szczegółowo na propozycje Colberta, pojawia się również propozycja samolotów F-15EX dla dwóch eskadr. I tu zapala mi się lampka ostrzegawcza - mówi Marek Meissner. To się bardzo zbiega z ogłoszeniem, że Amerykanie redukują zamówienia na F-15EX dla sił powietrznych USA (USAF). Ma być ich tylko 98. Pytanie, czy to nie jest przypadkiem próba wrzucenia nam samolotu, którego będziemy jedynym użytkownikiem w Europie, bo np. kontrakt Boeinga z amerykańską armią nie wypalił… Kto nam wtedy te maszyny zmodernizuje za 15-20 lat, jak USAF będzie z nich schodzić? Ile będzie kosztowało ich utrzymanie i remonty, jeśli będziemy ich jedynym użytkownikiem w Europie? - zwraca uwagę Meissner.

Na liście prezesa Boeinga są też tankowce KC-46 Pegasus. Broń nas, Boże! Te maszyny do tankowania w powietrzu w tej chwili stoją, z nimi są ciągle problemy, np. z certyfikacją do latania po awariach - mówi analityk. Kolejny element propozycji to E-7 Wedgetail, samoloty wczesnego ostrzegania. Na pewno dobra maszyna, tylko znowu - bylibyśmy jej jedynym użytkownikiem, więc poza kosztami samego zakupu dochodzi także utrzymanie i serwis - tłumaczy.

A P-8 Poseidon? Ten morski samolot ma sens, bo polskiej armii przydałyby się podobne maszyny jako systemy rozpoznania i zwalczania okrętów podwodnych. Z tym, że mówimy o Bałtyku, a nie o oceanie. Musimy więc zabezpieczyć osłonę dla tego samolotu, a i tak nie kupilibyśmy więcej jak dwóch bądź trzech egzemplarzy. I, co warto dodać, to sprzęt równie dobry, co drogi - ocenia Meissner.

Są też pociski. I to jest kluczowa część całej oferty - mówi analityk ISBnews. Mówi się o bardzo dobrych pociskach AGM-158B-2 JASSM-ER. Mogą służyć zarówno do atakowania centrów dowodzenia, jak i umocnień czy ześrodkowania wojsk rosyjskich czy rosyjskiej infrastruktury krytycznej. Rakiety AIM-120C-8to nieco gorszy sprzęt niż wersja D, ale jednak bardzo dobry na średni zasięg, przy walce powietrznej doskonały. No i najnowsze AIM-9X Sidewinder Block II - dla uderzeniowych sił lotniczych to jest istotne wzmocnienie.

Co do ilości rakiet, które moglibyśmy kupić, Meissner pozostaje sceptyczny. Należałoby w tym momencie przewidzieć termin dostaw. A te mogą mieć miejsce nawet po 2030 roku - i to większość z nich - mówi. Podsumowując, to znaczne wzmocnienie naszej armii, ale dopiero za jakiś czas. Argument "nie mamy czasu" odpada.

Amunicja potrzebna na wczoraj

Jak tłumaczy w rozmowie z Dziennik.pl Marek Meissner, dziś polska armia potrzebuje rzeczy prostych. Są to amunicja, środki przeprawowe, sprzęt inżynieryjny i szeroko pojęta logistyka, a raczej jej środki. I należy właściwie zacząć od tego. Czołg czy armatohaubica bez uzbrojenia to tylko kawał stali z lufą - przekonuje.

Polska armia zamówiła 300 tys. pocisków, co przy obecnym rozchodzie w Ukrainie starczy nam na jakieś 37 dni, licząc, że dziennie zużywalibyśmy ich 8 tys. - szacuje Meissner. A potrzebujemy też amunicji precyzyjnej, przeciwpancernych pocisków kierowanych, sprzętu dla wojsk inżynieryjnych... Musimy też postawić na produkcję własną amunicji, bo kupowanie amunicji to już ostateczność. Ewentualnie - uzupełniać jej braki - dodaje analityk.

Zdaniem naszego rozmówcy błędem jest myśleć o wojsku wyłącznie w kategoriach sprzętu bojowego. Meissner podaje przykład zza naszej wschodniej granicy. Doskonale widać to w Ukrainie. Logistyczny ogon armii rosyjskiej jest skarłowaciały - bardzo wiele działań Rosjan nie udaje się przez to, że nie funkcjonuje ich logistyka. To właśnie ten aspekt spowodował zawalenie się rosyjskiej ofensywy w 2022 roku i wciąż hamuje działania armii Władimira Putina - ocenia. Jak to się mówi w wojsku, amatorzy rozmawiają o czołgach, a zawodowcy o logistyce - podsumowuje Marek Meissner.

Tomasz Mincer