Granica w Medyce. Piesze przejście, którego zazwyczaj używają drobni przemytnicy. Pusto. Przechodzę w towarzystwie pięciu babć targających reklamówki z kontrabandą. Jedyna oznaka epidemii to maseczki chirurgiczne na twarzach znudzonych brakiem ruchu ukraińskich pograniczników.

Reklama

Za granicą właściciele marszrutek, którzy kursują z handlarzami do Lwowa i z powrotem, klną w żywy kamień: - Jak, k..., świńska grypa? Ludzie nie jeżdżą, my nie mamy roboty. Przez godzinę uzbierało mi się 6 pasażerów do Mościsk. Razem zarobię niecałe 5 złotych - skarży się Mykoła. - Wszyscy popadli w jakąś paranoję. Grypę mamy co roku i co roku leczymy ją tak samo: czosnek, miód i seta. Wczoraj miałem temperaturę, dziś jestem jak nowo narodzony. Jutro idę polować na zające! Lepsze to od stania tutaj bez sensu.

1

Zaczęło się od bomby w prasie, potem swoje dołożyli politycy. Ulice opustoszały. Knajpy, szkoły, wyższe uczelnie, a także niektóre firmy zostały zamknięte. Nie ma imprez masowych. Apteki w ciągu kilku dni wyprzedały roczny zapas leków. Po tygodniowej panice Lwów powoli dochodzi do siebie. Zaczyna się liczenie strat. Pojawia się pierwsza smutna konkluzja: "Świńska grypa nas pewnie nie zabije, ciekawe, jak przeżyjemy świńską histerię".

Jadąc na wschód, słyszałem dziesiątki rad, jak uniknąć śmiertelnego zagrożenia: od szczepień poprzez jedzenie cebuli aż po okadzanie dymem mieszkania. - Moja babcia przed wojną zawsze odymiała chałupę i byliśmy zdrowi - radził w eterze słuchacz Radia Lublin.

Media ukraińskie wpadły w jeszcze bardziej alarmujący ton: "Ukrainę wielkimi krokami przemierza nieznana choroba, pojawia się w nowych regionach kraju, zabija coraz więcej ludzi. Strefa śmierci się rozszerza" - tak opisywała sytuację gazeta Kommiersant Ukraina. Groza i dramat.

- Efekty już widać. Ruch na granicy spadł o blisko 60 procent - mówi prezydent Przemyśla Rober Choma. - Osobiście jeszcze w zeszłym tygodniu posłałem do zaprzyjaźnionych Mościsk 500 masek chirurgicznych, po tym jak dostałem dramatyczny telefon od ukraińskiego kolegi. Ale i u mnie w mieście ludzie zaczynają ich używać: w sklepach, autobusach Tyle że maseczka nie jest lekarstwem, a o żadnej epidemii nie może być mowy!

Reklama

Prezydent pokazuje faks ze szpitala wojewódzkiego w Przemyślu: "Z objawami grypy hospitalizowano czworo pacjentów, w tym dwoje dzieci. Stan chorych dobry".

2

Mykoła nie jest odosobnionym przykładem. Brak lekarstw w aptekach spowodował powrót do medycyny ludowej. Skoro antygrypowy specyfik tamiflu osiąga zawrotną czarnorynkową cenę 100 euro, nie ma się co dziwić, że ludzie szukają innych środków. Tyle że nawet za cytryny i cebulę trzeba teraz płacić dwa razy więcej niż przed epidemią.

Czytaj dalej...



Jedyne lekarstwo, które można dostać po normalnej cenie, to alkohol. Dlatego piją wszyscy: młodzi w bramach, samotni w domach, bogaci w knajpach, a urzędnicy w urzędach. Wojna z grypą zmienia się w nieustająca imprezę. - Niedługo naszym mieszkańcom powysiadają wątroby, co raczej nie jest charakterystycznym objawem świńskiej grypy. Niektórzy są już ledwie żywi przez tę "epidemię" - żartuje Ihor Czopko, mer 10-tysięcznych Mościsk, pierwszego większego miasta na drodze z Przemyśla do Lwowa. Sam mer leczy siebie, swoich współpracowników oraz gości koniakiem Ararat. - Antygrypina w płynie. Kieliszek nie zaszkodzi! Stosują to nawet nasi lekarze - reklamuje.

Czopko przyznaje jednak, że z jego punktu widzenia sytuacja jest poważna. - Siedem osób w szpitalu. W żadnym przypadku nie potwierdzono świńskiej grypy, jednak mamy poważne obawy. Z mediów wiemy, że w sąsiednich miastach zmarło kilku młodych ludzi, i w żadnym razie nie mogę tego bagatelizować - opowiada.

Mer wywiesił na drzwiach urzędu kartkę: "Proszę wchodzić w maskach chirurgicznych". Maski rozdaje osobiście. - Dzięki Bogu mamy dobrych sąsiadów w Przemyślu. Gdyby nie oni, zostalibyśmy z pustymi rękami. Czekamy już na następny transport - mówi Czopko. Przyznaje, że epidemia obnażyła wiele problemów, z jakimi boryka się Ukraina. - Informacja przyszła zbyt późno, nikt nie był przygotowany na walkę z chorobą. Prawda jest taka, że pomocy musiałem szukać za granicą. Do tego atmosfera grozy w mediach. Ludzie zamknięci w domach z powodu kwarantanny natychmiast zaczęli panikować. Lekarze nie nadążają z wyjazdami do chorych. Lekko podwyższona temperatura i człowiek błaga, żeby go wziąć do szpitala. Ale u nas to jeszcze nic. Prawdziwe epicentrum choroby znajdzie pan we Lwowie - mówi mer.

3

Zagrypiony Lwów nie przypomina 800-tysięcznego miasta. Zniknęły gigantyczne korki w centrum. Ludzie starają się nie wychodzić na ulicę. Cisza, wyludnione ulice i powiewające na wietrze ukraińskie flagi przystrojone kirem. Choć kir pojawił się nie z powodu grypy, tylko dla upamiętnienia przegranej bitwy z Polakami o Lwów w listopadzie 1918 roku, to i tak wszystkim kojarzy się z epidemią.

Tylko lwowskie kelnerki nabrały osobliwego uroku i tajemniczości. Zgodnie z zarządzeniem władz muszą obsługiwać klientów w maskach chirurgicznych. Widać więc tylko wielkie czarne oczy, reszty trzeba się domyślać. Studenci - którzy mają wolne - wynaleźli zabawę na zabicie nudy. Chodzą do aptek, supermarketów i chrząkaniem, pokasływaniem oraz głośnym smarkaniem straszą współobywateli.

W słynnej kawiarni Pid syńoju flażkoju, gdzie zazwyczaj trzeba rezerwować stolik, pustki. "Pod flażkę" lubi zaglądać lwowska bohema ze względu na specyficzne menu. Każdej krainie byłego Cesarstwa Austro-Węgierskiego jest tu przypisana odpowiednia nalewka. - Wystarczy przejść przez Bałkany, a już ma się dobrze w czubie. No i nie weźmie cię żadna grypa, możesz być spokojny - rekomendują stali bywalcy.

4

W centrum Lwowa, przy ulicy Ormiańskiej, w artystycznej galerii Dzyga także kryzysowa atmosfera. Przez trzy dni galeria była nieczynna. Potem cała obsługa została posłana na badania profilaktyczne. Do dziś pracownicy co kilka godzin muszą mierzyć temperaturę i oczywiście noszą maski.

- Podchodzę do tej epidemii z dużym spokojem. Zwykły jesienny wzrost zachorowań, jak co roku - mówi współwłaściciel Dzygi Markjan Iwaszczyszyn. - Jednak odpowiadam za wszystkich młodych ludzi, którzy u mnie pracują. Mam obowiązek dmuchać na zimne. Tym bardziej że Ihor, nasz znajomy barman z Gazowej Lampy, którą mamy po sąsiedzku, na Ormiańskiej zmarł w ciągu kliku dni na pogrypowe powikłania. Trzydziestoletni chłopak, okaz zdrowia. Trudno nad tym przejść do porządku dziennego. Sam miałem podwyższoną temperaturę i moja żona, lekarka, zakazała mi kontaktów z dzieciakiem.

Czytaj dalej...



Markjan (profilaktycznie stosuje bimber, miodowuchę i żubrówkę) opowiada o jeszcze jednym aspekcie epidemii: - Lwów zamarł, a to są realne straty. Sami musieliśmy odwołać kilka imprez. Sponsorzy dorocznego festiwalu Jazz Bez zaczęli się wycofywać. Podobnie jest w całym mieście, czyli niewesoło.

5

Mieczysław Grzegocki, prorektor Uniwersytetu Medycznego we Lwowie, kierownik katedry fizjologii, siedzi w swoim gabinecie i załamuje ręce.

- Czyta pan gazety, ogląda telewizję. Nie może się pan więc dziwić, że miasto ogarnęła panika i ludzie boją się wychodzić z domów - mówi. - Grypa to choroba i trzeba ją traktować w kategoriach medycznych, a nie publicystyczno-politycznych. Tymczasem dziś na grypie zna się każdy i każdy jest ekspertem. Stąd całe zamieszkanie.

Grzegocki (który profilaktycznie stosuje szkocką) analizuje sytuację we Lwowie z naukowego punktu widzenia. Jego zdaniem w mieście panuje epidemia zwykłej sezonowej grypy. Śmiertelność na Ukrainie jest mniejsza niż na przykład w 2008 roku. Wtedy na powikłania pogrypowe zmarło według oficjalnych statystyk 240 osób, teraz liczba ofiar osiągnęła 95.

- Jedyna różnica to do końca niepotwierdzone przypadki zarażenia wirusem A/H1N1, ale to też nic dziwnego, bo wirusy mutują i medycyna stale z nimi walczy - przekonuje prorektor. Zdaniem profesora groźniejsza od epidemii grypy sezonowej jest epidemia sensacyjnych artykułów dziennikarskich i wypowiedzi polityków, które podgrzały atmosferę.

- Efektem jest ogólna panika. Ekstremalnym przykładem było wezwanie pogotowia przez 18-letnią mieszkankę Lwowa. Dziewczyna nie miała nawet podwyższonej temperatury, ale bała się, że za chwilę może zachorować - opowiada Grzegocki. - Do tego dochodzi wiele wezwań od starszych samotnych osób. Siedzą w domach, słuchają radia i zaczynają się bać. Po jakimś czasie czują, że są chorzy, w histerii dzwonią na pogotowie. Lekarze godzinami przekonują ich, że nie dzieje się nic złego. To już nie jest żadna grypa. To choroba, którą należy rozpatrywać w kategoriach psychologiczno-socjologicznych.

Profesor przyznaje jednak, że epidemia trafiła na Ukrainie na podatny grunt. - Nie ma co ukrywać, że nasze społeczeństwo jest biedne. Ludzie żyją w kiepskich warunkach sanitarnych. Służba zdrowia jest niewydolna. Państwo nie radzi sobie z profilaktyką, a politycy wykorzystują cynicznie każdą okazję, żeby nawet na epidemii zbić trochę kapitału. To smutny obraz naszego kraju - opowiada profesor Grzegocki.

6

W zeszłym tygodniu, gdy zaczynała się epidemia sezonowej grypy, Lwów obiegały coraz bardziej fantastyczne plotki. Mówiło się o samolotach ze środkami dezynfekującymi wysłanymi nad miasto albo o tym, że w istocie nie chodzi o żadną grypę, ale nawet o dżumę!

Oczywiście do walki z grypą włączyli się politycy, przerzucając się odpowiedzialnością. Przecież Ukrainę w styczniu czekają wybory prezydenckie.

Julia Tymoszenko, faworytka w wyborach, została oskarżona przez lidera opozycji Wiktora Janukowycza o bakteriologiczny sabotaż: - Przywiozła 24 października do Kijowa na wiec wyborczy swoich zwolenników z zachodniej Ukrainy. Wiedziała o grypie i celowo przywiozła tu świńską zarazę.

Czytaj dalej...



Krytykę podjął Wiktor Juszczenko (bez szans na reelekcję), który skierował sprawę wiecu do prokuratury: "To sprawa nie tylko moralnej, ale i karnej odpowiedzialności pani premier" i nie zostawił na Tymoszenko suchej nitki. - Kraj jest w stanie nadzwyczajnego zagrożenia epidemiologicznego. Wszelkie granice zostały przekroczone - dodał prezydent.

Żeby zwiększyć efekt i podkreślić bezradność gabinetu, prezydent poprosił o pomoc w walce z zarazą Komisję Europejską, NATO, Białoruś, Węgry, Mołdawię, Polskę, Rumunię, Słowację, a nawet Stany Zjednoczone, czyli, jak śmieją się jego krytycy, "wszystkich, do których telefony miał w podręcznym notesie".

Pani premier ripostowała: - Liczba zachorowań i śmiertelność jest ciągle poniżej normy. Dziwię się, że poważni politycy rozsiewają panikę.

7

We lwowskich kawiarenkach trwają ożywione dyskusje, kto wygra na nieszczęściu, które spadło na miasto? - Juszczenko! Kto wie, czy nie przesunie terminu wyborów, w których nie ma szans. Prezydent potrzebuje czasu - tak mówią zwolennicy Julii Tymoszenko.

- Oczywiście, że wygra Julia! Wystarczy popatrzeć w telewizor, to ona jest przez cały czas na ekranie, to ona, jak zwykle, kreuje się na zbawcę narodu - to opinia stronników Wiktora Juszczenki. A może stojący z boku Wiktor Janukowycz? Może, ale on w zachodniej Ukrainie nie ma zwolenników.

W nocy z 1 na 2 listopada na lotnisku Boryspil, gdy wylądował lecący ze Szwajcarii samolot z 16 tonami leków przeciwgrypowych na pokładzie, okazało się, że czekają na niego najważniejsi notable: premier Tymoszenko, minister spraw zagranicznych i szefowa sekretariatu prezydenta Juszczenki. Wszystko odbyło się w świetle kamer, wśród tłumu dziennikarzy.

Lwowianie przyjęli to zdarzenie z oburzeniem. - Dlaczego ten samolot wylądował w Kijowie? Zdaje się, że to u nas jest epidemia grypy, nie u nich. Skąd wzięła się na lotnisku tak dostojna delegacja? Czyżby nie było tragarzy, którzy mogą wyładować medykamenty? Nasi politycy przekraczają granicę obrzydliwości - powiedział mi jeden z lwowskich lekarzy.

- Spotkanie w nocy na lotnisku tak ważnych dygnitarzy to rzeczywiście niecodzienna sytuacja - kpił w komentarzu Witalij Portnikow, jeden z najlepszych publicystów, obserwatorów sytuacji na Ukrainie. - Epidemię grypy mamy co roku. Ale śmierci nie sieje wirus, tylko zły system leczenia, fatalna służba zdrowia...

Czytaj dalej...



Dotychczasowy bilans świńskiej choroby na zachodniej Ukrainie jest więc smutny. Puste apteki, pełne szpitale, rosnąca statystyka ofiar śmiertelnych. A w tle polityczna wojna i poczucie opuszczenia. - Czyli tradycyjnie musimy sobie radzić sami. Kto liczył na państwo, przeliczył się jak zwykle - podsumowuje Józef, znajomy biznesmen z Mościsk.

8

We Lwowie epidemia przemija. Jeśli nie w lekarskich statystykach, to na pewno w ludzkich głowach. Widać, że po kilku dniach martwoty miasto powoli budzi się do życia. Ulice, sklepy, kawiarnie zapełniają się z dnia na dzień.

W środę wieczorem spotkałem się ze znanym lwowskim grafikiem Włodem Kaufmanem (profilaktycznie stosuje herbatę, bez dodatków).

- Mam nareszcie dobrą nowinę - rzucił z uśmiechem. - Na witrynach sklepów i kawiarni pojawiły się nowe napisy. Zamiast: "Uwaga, kwarantanna", wywieszają kartki: "Zapraszamy! Otwarte!". To może być pierwsza oznaka końca "epidemii" i powrotu do normalności.