Nerwowe negocjacje na temat następcy Van Rompuya trwają w Brukseli od czwartku wieczorem, kiedy przywódcy UE mianowali dotychczasowego szefa belgijskiego rządu prezydentem Europy. Czasu pozostało niewiele: Van Rompuy musi objąć swoją nową funkcję już 1 stycznia.
Król Albert II nie ma jednak pomysłu, jak pogodzić dwie zwaśnione wspólnoty. Na razie delikatną misję znalezienia nowego premiera, który odpowiadałby zarówno Flamandom, jak i Walonom, powierzył 72-letniemu Wilfriedowi Martensowi. To jednak dinozaur belgijskiej polityki: był premierem jeszcze w latach 80.
Martens nie ma zresztą dużego pola manewru. Arytmetyka wyborcza jest taka, że kierowanie rządem musi powierzyć kandydatowi flamandzkich chadeków Yves’owi Leterme’owi, bo są oni największą siłą polityczną w kraju.
Problem jednak w tym, że Leterme przez kilka miesięcy zeszłego roku był już premierem i odszedł w atmosferze skandalu. Zarzucano mu, że nie potrafił uratować przed upadkiem największy bank kraju Fortis, przez co doprowadził do ruiny tysiące Belgów. Co gorsza, Leterme ostro skonfliktował mniejszość francuskojęzyczną. Do władzy doszedł bowiem pod hasłami ograniczenia i tak już bardzo nikłych kompetencji rządu federalnego na rzecz władz regionalnych Flandrii i Walonii. Na domiar złego popełnił wobec Walonów szereg gaf. Jak choćby wtedy, gdy na jednej z uroczystości zamiast śpiewać hymn kraju ȁE;La BrabanconneȁD;, nucił francuską Marsyliankę.
Teraz największy problem dotyczy reformy systemu wyborczego. Flamandowie chcą w taki sposób na nowo rozrysować okręgi wyborcze wokół Brukseli, gdzie mieszka bardzo wielu frankofonów pracujących na co dzień w stolicy, aby zwiększyć szanse swoich kandydatów na sukces.
– Znany z nieskazitelnej uczciwości, skromności i kompetencji Van Rompuy był chyba jedynym politykiem, który potrafił rozładować ten problem. Teraz ta sprawa może doprowadzić do nowego kryzysu konstytucyjnego – mówi nam Beatrice Delvaux z dziennika Le Soir.
Jakby na potwierdzenie jej przeczuć Didier Reyndiers, przywódca największej walońskiej partii Mouvement Reformateur, już zapowiedział, że nie zamierza współpracować z nikim innym poza... Van Rompuyem.
Po ostatnich wyborach z czerwca 2007 r. Belgom udało się zbudować stabilny rząd dopiero w grudniu następnego roku. Kryzys polityczny trwał więc aż półtora roku. Tym razem jednak tyle czasu nie ma. Kraj już 1 lipca 2010 r. przejmuje przewodnictwo w Unii. Jeśli do tego czasu Albertowi II nie uda się utworzyć stabilnego rządu, wybór Van Rompuya, zamiast umocnić pozycję Belgii we Wspólnocie, zakończy się dla niej skandalem.