Polityk uznawany za bohatera demokratycznych przemian w byłym ZSRS zamienił się w populistę, którego poparcie balansuje wokół kilku procent. Jak zgodnie przyznają komentatorzy nad Dnieprem, dokładnie pięć lat po pomarańczowej rewolucji - Juszczenko rozmienia na drobnę legendę buntu, który odsunął od władzy Leonida Kuczmę i jego faworyta, ówczesnego premiera Wiktora Janukowycza.

Reklama

W przedwyborczym credo niewiele pozostało z wizji Ukrainy prezentowanej podczas rewolucji w 2004 roku. Nie ma już mowy o wejściu do NATO, padają jedynie suche deklaracje, że Kijów nadal zmierza do Unii Europejskiej, a rosyjska Flota Czarnomorska ma ostatecznie opuścić Krym w 2017 roku. - Większość programu to obietnice, dzięki którym prezydent zamierza po prostu kupić głosy wyborców, by dostać się do drugiej tury i zmierzyć się w niej z liderem Partii Regionów Wiktorem Janukowyczem - mówi nam Ołeksandr Barwicki z kijowskiego uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki.

Juszczenko desperacko poszukuje głosów, bo sondażowe poparcie dla niego nie przekracza 4 proc. Prowadzący w rankingach Wiktor Janukowycz cieszy się poparciem 31 proc. a urzędująca premier Julia Tymoszenko 18 proc. Ukraińców. Właśnie dlatego Juszczenko obiecuje wszystkim, wszystko. Ludzi - których dotknął kryzys gospodarczy - zapewnia, że utrzyma ich miejsca pracy. Nauczycielom, lekarzom i artystom obiecuje przyznanie statusu państwowych urzędników, co oznacza, że ich pensje będą gwarantowane przez budżet. Składając kolejne przyrzeczenia, nie przejmuje się tym, że państwowa kasa świeci pustkami, a w przyszłym roku krajowi grozi załamanie gospodarcze. - Kobietom, których dzieci uczą się w pierwszych klasach podstawówek, skrócę dzień pracy o godzinę. Oczywiście z zachowaniem dotychczasowej pensji - deklaruje Juszczenko.

Wytacza też działa przeciw oligarchom. Nie dość, że zapowiada utworzenie specjalnego biura do walki z korupcją, to chce na najbogatszych nałożyć podatek od luksusowych willi, jachtów i samochodów. Ukraińscy eksperci nie ukrywają, że to wręcz samobójcze działanie: co prawda, może tym zyskać głosy kilku procent wyborców, ale równocześnie straci pieniądze wielkiego biznesu.

- Po tym programie widać, że prezydent i jego otoczenie jest w kompletnym chaosie. Bohater pomarańczowej rewolucji nie ma już żadnej wizji Ukrainy, nie wyznacza ambitnych celów. Gra jedynie o przeżycie. Bo wie, że jeśli 17 stycznia zostanie pokonany, to odejdzie w polityczny niebyt, a jego partia Nasza Ukraina się rozpadanie - mówi Ołeksandr Barwicki.