Wszystko wskazuje na to, że w odróżnieniu od bohatera „Pachnidła” członkowie gangu zwanego Pishtacos de Huallaga istnieją naprawdę. A ich ofiary rzeczywiście były przetapiane na tłuszcz.

Reklama

15 tysięcy za litr

Na początku listopada tego roku policjanci podczas rutynowej kontroli w ciężarówce firmy kurierskiej jadącej z miasta Huanuco do Limy znaleźli butelkę po lokalnej odmianie coli (Inca Cola) zawierającą żółtawy gęsty płyn. Po dokładnym zbadaniu okazało się, że to czysty ludzki tłuszcz. Wkrótce po tym wydarzeniu zostały aresztowane dwie osoby, które zgłosiły się po zaskakującą przesyłkę. W ubiegłym tygodniu specjalna jednostka policjantów z Limy zatrzymała kolejnych dwóch mężczyzn w mieście Huanuco oddalonym o 400 kilometrów od stolicy kraju.

Przeszukanie w mieszkaniach aresztowanych potwierdziło najgorsze domysły: w jednym z nich zostało ukrytych w butelkach po inka coli 17 litrów najprawdziwszego ludzkiego tłuszczu. Peruwiańska policja nie ma najmniejszych wątpliwości: udało jej się rozbić gang morderców, który trudnił się handlem ludzkim tłuszczem. - Dokonaliśmy jednego z najbardziej makabrycznych odkryć w dziejach naszej policji. Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej - mówi DGP z przekonaniem Carlos Davila Berrocal z biura prasowego kwatery głównej policji w Peru. - Co najmniej sześć osób jest wciąż poszukiwanych, a ślady siatki prowadzą z Peru do Europy - dodaje.

Reklama

Wersję policji potwierdza zresztą jeden z zatrzymanych. Elmer Segundo Castillejos ze szczegółami opowiedział o sposobie działania Pishtacos. Członkowie gangu działającego w regionach Huanuco i Pasco na północ od Limy niezwykle starannie wybierali swoje ofiary. Byli nimi często samotnie mieszkający wieśniacy lub podróżni. Bandyci kusili swoje ofiary wysokimi zarobkami za pracę przy wyrębie dżungli i przekonywali w ten sposób, by przyłączały się do rzekomych drwali.

Po zapuszczeniu się głębiej w las wieśniacy byli mordowani. Ich ciała przenoszono do prowizorycznych laboratoriów, gdzie najpierw odsączano krew, a następnie wytapiano z nich tłuszcz. Szczątki były następnie wyrzucane głęboko w dżungli. Cała operacja - od morderstwa do pozbycia się ciała - zajmowała zazwyczaj około trzech dni. Następnie towar trafiał do czekających już pośredników w Limie, którzy za litr płacili 15 tysięcy dolarów. Z peruwiańskiej stolicy - według Castillejosa - tłuszcz trafiał prosto do Włoch, gdzie był sprzedawany koncernom kosmetycznym. Członek gangu zeznał, że dwóch jego kamratów pochodziło właśnie z Italii.

Policja podczas poszukiwań znalazła dotychczas szczątki pięciu osób. Jednak według funkcjonariuszy to dopiero początek makabrycznych odkryć, gdyż ich zdaniem Pishtacos zamordowali i przerobili na tłuszcz znacznie więcej ludzi. Mieli na to dużo czasu. - Ten gang nie pojawił się w ostatnich latach. Bractwo zostało prawdopodobnie utworzone jeszcze na początku lat 80. - mówi nam Berrocal. - Pishtacos mogą być odpowiedzialni za śmierć nawet dwustu osób - dodaje.

Reklama

Rezerwat śmierci

Dlaczego zatem udało się trafić na trop handlarzy ludzkim tłuszczem dopiero teraz? Gang działał w jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Peru - okolicach doliny Huallaga. To tutaj Andy zaczynają przechodzić w dorzecze Amazonki, tworząc wprost wymarzone warunki do uprawy koki. Około 90 proc. rolników w dolinie skrupulatnie korzysta z tych możliwości. W Hualladze znajdują się największe na świecie plantacje koki. Główny towar eksportowy doliny jest wysoko ceniony przez kolumbijskich producentów, którzy są odbiorcami całego plonu.

Czytaj dalej...



Oprócz tego w dolinie po dziś dzień ukrywają się niedobitki partyzantów z komunistycznej partyzantki Sendero Luminoso (Świetlisty Szlak), którzy zapewniają rolnikom uprawiającym kokę ochronę przed wojskami rządowymi. W zamian za to dostają niezły procent od zysków z handlu narkotykami.

Widok samotnego policjanta czy słabego liczebnie patrolu wojskowego należy w dolinie Huallaga do rzadkości. - W latach 1980 - 2000 w konflikcie między rządem a komunistami zginęło 70 tys. osób. Dlatego śmierć jest tutaj niemalże codziennością - tłumaczy nam Marco Sifuentes, publicysta dziennika Peru 21. - W dolinie Huallaga, gdzie ścierają się interesy rywalizujących ze sobą gangów, nie przywiązuje się takiej wagi do zniknięcia tego czy innego sąsiada. Śmierć wielu osobom spowszedniała - dodaje.

Właśnie dlatego Pishtacos udało się tak długo działać bezkarnie. Wieśniacy znajdujący co pewien czas gnijące ludzkie szczątki w dżungli nie zadawali sobie pytania, czy należą one do ofiar porachunków między gangami, czy też zostały zamordowane dla tłuszczu. Bractwo znalazło zatem wręcz idealne warunki do działania.

Policja z Limy przyznaje również, że Pishtacos działali wyjątkowo ostrożnie. Wielkość zbrodniczego bractwa nigdy nie przekroczyła 12 osób. Nigdy nie byli też zbyt pazerni i nie mordowali w jednym miejscu na taką skalę, że mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Na ich korzyść działały też mity miejscowych Indian, którzy jeszcze przed konkwistą wierzyli w istnienie strasznych białych, niebieskookich bestii, które mordują wieśniaków, żywią się ich mięsem, a tłuszcz sprzedają. Bestie te określane są mianem... pishtacos.

Dla wielu Peruwiańczyków krwawa historia z handlarzami ludzkim tłuszczem pozostaje jednak jedną wielką mistyfikacją policji. Według sceptyków wersja władz jest bardzo mało wiarygodna. Ich zdaniem wysnuwanie wniosku o istnieniu bractwa handlarzy ludzkim tłuszczem raptem na podstawie jednego zeznania i pięciu ciał wydaje się niedorzeczne. Dodatkowym argumentem jest też fakt, że w krajach Unii Europejskiej używanie ludzkiego tłuszczu do wyrobu kosmetyków jest zabronione i podlega surowej karze. Zabroniona jest również sprzedaż kosmetyków zawierających ludzki tłuszcz. Może on być natomiast wykorzystywany w chirurgii plastycznej.

Tutaj pojawiają się kolejne wątpliwości. - Po co ktoś miałby mordować ludzi, skoro tłuszcz można uzyskać w bez porównania prostszy, tańszy i mniej kłopotliwy sposób? - pyta Alberto Bardales Lasteros, chirurg plastyczny z Limy. - Przecież wystarczy się zwrócić do jednej z tysięcy klinik wykonujących liposukcję. To całkiem popularny zabieg. Dlatego twierdzenie, że ktoś złapał pishtacos, jest równie bezsensowne jak chwalenie się, że się złapało Świętego Mikołaja - przekonuje.

Sceptycy nie potrafią jednak wyjaśnić, do czego mogłoby być użyte 17 litrów ludzkiego tłuszczu znalezione przez policję. - Może chodzi o jakieś rytuały, czarne msze, odtworzenie jakiegoś prekolumbijskiego kultu czy Bóg wie co jeszcze - mówi niepewnym głosem Lasteros. Chociaż ta wersja wydaje się jeszcze bardziej surrealistyczna niż historia o łowcach tłuszczu.