Ewentualne porozumienie w praktyce dawałoby Rosji prawo weta wobec najważniejszych decyzji Paktu.

Sekretarz generalny Sojuszu Anders Fogh Rasmussen nie jest entuzjastą nowej architektury bezpieczeństwa zaproponowanej przez Moskwę. Jednak jak przyznają rzecznicy NATO zgodził się, by stała się ona jednym z głównych tematów jego dzisiejszych rozmów z rosyjskim prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem i premierem Władimirem Putinem.

Miedwiediew chce, aby wszystkie kraje Europy podpisały nowy traktat i w przyszłości „nie podejmowały działań, które mogłyby znacząco naruszyć bezpieczeństwo pozostałych układających się stron”.

"Rosjanie chcą uzyskać w ten sposób prawo weta wobec decyzji Sojuszu w trzech sprawach: przyjęcia do NATO Ukrainy i Gruzji, budowania przez pakt infrastruktury wojskowej w nowych krajach członkowskich oraz niekorzystnej dla siebie zmiany układu o rozbrojeniu konwencjonalnym w Europie" - mówi nam Margarete Klein z Niemieckiego Instytutu ds. Bezpieczeństwa (SWP).

Zaproponowanej przez Miedwiediewa organizacji znacznie trudniej byłoby także podejmować wspólną akcję w razie kryzysu. Warunkiem byłaby zgoda aż 4/5 wszystkich krajów Europy, których interesy są rozbieżne. Nowa organizacja nie stałaby się więc sojuszem obronnym, a jedynie narzędziem służącym Moskwie do blokowania inicjatyw państw wciąż tworzących NATO.

Na razie kraje zachodnie nie zareagowały z entuzjazmem na propozycje Miedwiediewa. - Sojusz pozostanie w przyszłości główną organizacją bezpieczeństwa w Europie - oświadczył jeszcze przed odlotem z Brukseli Rasmussen. W podobnym tonie wypowiadał się premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown.

Znaczący jest jednak brak negatywnych reakcji ze strony Berlina i Waszyngtonu. - Stosunki z Rosją stają się dla NATO coraz ważniejsze i wymagają poświęcenia - komentuje Andrew Monaghan, ekspert natowskiego Defense College w Rzymie.

Wczoraj jako pierwszy w komentarzu redakcyjnym pomysł Miedwiediewa otwarcie poparł wpływowy brytyjski dziennik Guardian. Uznał, że dopóki nie dojdzie do zawarcia formalnej umowy o bezpieczeństwie między Rosją a NATO, nie tylko nie będzie można mówić o ostatecznym przezwyciężeniu Zimniej Wojny, ale „uśpione konflikty” w Naddniestrzu czy Górnyn Karabachu mogą w każdej chwili wybuchnąć na nowo.

Czarną wizję rozmrożenia konfliktów w republikach separatystycznych wzmocniły dodatkowo wczorajsze przecieki z rosyjskiego MON i MSZ. W dniu rozpoczęcia wizyty Rasmussena, media w Moskwie powołując się na swoje źródła w resortach obrony i spraw zagranicznych poinformowały, że w Gruzji dojdzie do powtórki z wojny w sierpniu 2008. Tym razem wojska prezydenta Micheila Saakaszwilego mają dążyć do odbicia zajętego przez Rosjan i zamieszkanego w 85 procentach przez Gruzinów powiatu achalgorskiego (właśnie w nim w ubiegłym roku ostrzelano kolumnę samochodów w której poruszał się prezydent Lech Kaczyński i Micheil Saakaszwili). Dziennik „Wiedomosti" pisze, że cały czas trwają dostawy broni do Gruzji z Ukrainy, Czech i Izraela. Pod okiem doradców wojskowych z USA trwa również szkolenie oddziałów gruzińskich do walk w terenie górskim. Gazeta powołując się na opinie szefa rosyjskiego Sztabu Generalnego, generała Nikołaja Makarowa, komentuje, że armia gruzińska jest dzisiaj lepiej uzbrojona, niż była w sierpniu ubiegłego roku. Tbilisi doniesienia z Moskwy skomentowało jednoznacznie: jako prowokację, która ma skompromitować Gruzję w oczach Zachodu.















Reklama