Od pół roku toczy się we Francji debata, czy należy zakazać noszenia muzułmańskiej zasłony, zakrywającej kobiety od stóp do głów. Dyskusja rozgorzała ze szczególną siłą po wypowiedzi prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, który oświadczył, że "burka nie będzie mile widziana na terenie Republiki".

W środę kończy obrady parlamentarna komisja powołana do rozpatrzenia tej kwestii. Jej raport ma być ogłoszony w końcu stycznia, jednak - jak zauważa "Le Figaro" już teraz znane jest stanowisko mającej większość w parlamencie centroprawicy.

Rząd pragnie wprowadzenia zakazu noszenia tych zasłon tylko w miejscach załatwiania urzędowych spraw, np. w merostwach, prefekturach, posterunkach policji czy w urzędach pocztowych. W opinii ministrów, burka powinna być od tej pory także przeszkodą w uzyskaniu francuskiego obywatelstwa. Gazeta przytacza na potwierdzenie słowa ministra pracy Xaviera Darcosa, który chciałby "Republiki z odsłoniętą twarzą".

Według "Le Figaro", gabinet Francois Fillona nie chce zabronić spacerowania w burkach po ulicy, gdyż obawia się prawnych tarapatów. "Całkowity zakaz byłby trudny do obrony przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka" - przyznał cytowany przez gazetę jeden z rządowych doradców.

Takich obiekcji nie mają liczni deputowani UMP, popierający całkowity zakaz. Jak podkreśla przewodniczący klubu parlamentarnego tej partii Jean-Francois Cope, "burka nie jest możliwa do pogodzenia z życiem w społeczeństwie i wartościami Republiki", takimi jak prawa kobiet.

Podzielona w kwestii proponowanej ustawy jest główna siła opozycyjna w parlamencie, Partia Socjalistyczna. Obok zdecydowanych zwolenników zakazu, nie brak takich, którzy - jak szefowa PS Martine Aubry - wątpią w skuteczność prawnego zapisu i domagają się raczej "działań prewencyjnych".

Oficjalne dane mówią, że we Francji burkę nosi obecnie około 2 tys. kobiet, reprezentujących fundamentalistyczny nurt islamu (salafizm), który głosi odrodzenie tej religii poprzez powrót do jej pierwotnych źródeł.











Reklama