Z informacji uzyskanych przez agencję Bloomberg wynika, że największe państwowe firmy paliwowe w Chinach – w tym Sinopec i PetroChina Co. – całkowicie wstrzymały zakupy rosyjskiej ropy. Jak donosi agencja, powołując się na źródła wśród handlowców, także prywatne rafinerie coraz ostrożniej podchodzą do rosyjskiego surowca. Obawiają się zachodnich sankcji, których skutki boleśnie odczuła już firma Shandong Yulong Petrochemical Co., wpisana na listy sankcyjne przez Wielką Brytanię i Unię Europejską.
Efekt? Ceny ropy syberyjskiej ESPO wyraźnie spadły. Rystad Energy AS szacuje, że import rosyjskiego surowca do Chin skurczył się nawet o 400 tys. baryłek dziennie, co stanowi aż 45 proc. całkowitego wolumenu.
Cios w budżet Kremla. Sankcje zaczynają działać
Problemy Kremla nie kończą się na Chinach. Również Indie, które wcześniej odbierały od Rosji nawet do 1,8 mln baryłek ropy dziennie, zaczęły ograniczać zakupy. Presję sankcyjną poczuła też Turcja. Największa rafineria w tym kraju, STAR, która dotąd bazowała na rosyjskiej ropie, zaczęła sięgać po surowiec z Iraku i Kazachstanu. Z kolei koncern Tupras całkowicie odciął się od rosyjskiego importu w jednej ze swoich instalacji – wszystko po to, by móc dalej eksportować paliwa na unijny rynek.
Sankcje uderzają w najczulszy punkt rosyjskich finansów. Ponad 25 proc. dochodów budżetowych Kremla pochodzi ze sprzedaży ropy i gazu. Tymczasem Chiny, Indie i Turcja – czyli główni importerzy rosyjskiego surowca – niemal równocześnie ograniczają zakupy.
Spadek popytu na rosyjską ropę może poważnie ograniczyć środki, które Kreml przeznacza na finansowanie wojny. A to oznacza, że efekty sankcji – choć odsunięte w czasie – zaczynają realnie wpływać na kondycję rosyjskiej machiny wojennej.