Elektrownię ignalińską (IAE) otwarto w 1986 roku; tym samym, w którym doszło do tragedii w Czarnobylu. A ponieważ Ignalino zbudowano na bazie tej samej technologii, natychmiast pojawiły się głosy o kolejnej tykającej bombie zegarowej. Dlatego gdy Litwa starała się o przyjęcie do UE, Bruksela postawiła warunek: akcesja w zamian za wygaszenie IAE. O tym, jak bardzo zależało Wspólnocie na rozwiązaniu tego problemu, świadczy fakt, że w ciągu ostatniej dekady na przygotowania do zamknięcia elektrowni Bruksela wydała 3 mld litów (3,6 mld zł).
Dla Litwinów sam fakt zamknięcia dwóch niebezpiecznych reaktorów (pierwszy zamknięto w 2004 r.), co od stycznia wywinduje ceny prądu o 25 proc., nie jest jedynym powodem do narzekań. Pozbywając się elektrowni, Litwa wpada w zależność energetyczną od Rosji. W marcu 2009 r. litewski monopolista ERC podpisał 10-letni kontrakt na dostawy prądu z rosyjskim Intier RAO. Rosjanie tak naprawdę zawarli umowę sami ze sobą, gdyż ERC jest spółką-córką Intieru. - W ten sposób znacznie zwiększa się zależność polityczna od Rosji. Wojny gazowe z Ukrainą pokazały, czym taka zależność może się skończyć - mówi nam wiceszef Litewskiego Instytutu Energetycznego i zarazem specjalista w dziedzinie energii jądrowej Algirdas Kaliatka.
Rząd planuje budowę nowoczesnej siłowni jądrowej na miejscu Ignalina, ale nie jest to pewne. Dopiero 8 grudnia tego roku ogłoszono przetarg na budowę zakładu. Do tej pory trwają konflikty z Polską, Łotwą i Estonią o podział mocy reaktorów. Co więcej, projekt, którego ukończenie planuje się na 2018 r., może storpedować Rosja, o ile uda jej się wcześniej zbudować elektrownię atomową w obwodzie kaliningradzkim, zaledwie kilka kilometrów od litewskiej granicy. Gdy Wilno będzie rozstrzygać przetarg, w rosyjskim mieście Nieman ruszy budowa. Zresztą wybór kaliningradzkiej enklawy nie jest przypadkowy. „Elektrownia w Kaliningradzie to mocny geopolitycznie krok Rosji. Unii to się na pewno nie spodoba” - pisała rządowa agencja prasowa RIA Nowosti.
Innym pomysłem na uniezależnienie od Rosji jest budowa mostu energetycznego z krajami bałtyckimi i Polską. Szczegóły nie są jednak na razie znane. Wiadomo tylko, że pierwsze elementy mostu mogą powstać nie wcześniej niż w 2015 r. Do tego czasu Litwini będą musieli radzić sobie sami z rosyjską potęgą. Tymczasem nacisk energetyczny jest dla Kremla ulubioną metodą rozstrzygania sporów politycznych. Z Białorusią i Ukrainą kilkukrotnie wybuchały wojny gazowe. Litwa, Estonia, Gruzja i Turkmenistan w różnym czasie odczuwały przerwy w przepływie gazu i ropy, wywołane albo przez niewyjaśnione eksplozje gazociągów, albo przez rzekomą konieczność konserwacji infrastruktury przesyłowej.
Władze Litwy przyznają się do zaniechań. - Oczywiście, że mogliśmy się lepiej przygotować do zamknięcia IAE - mówił wczoraj premier Andrius Kubilius. - Trzeba było wcześniej myśleć o rozwoju alternatywnej energetyki. Ale kiedy płynął tani prąd z Ignalina, władze nic w tym kierunku nie zrobiły - mówi nam Algirdas Kaliatka. Na razie Wilno gorączkowo poszukuje możliwości pozyskania prądu od sąsiadów. Litwa porozumiała się już ze Szwecją w sprawie położenia kabla na dnie Bałtyku. Pieniądze na NordBalt ma wyłożyć UE. Rząd stara się też o dostęp do sieci ukraińskich. Analitycy nie mają złudzeń: los Litwy przez najbliższe lata będzie zależeć nie tylko od dobrej woli Moskwy, ale i poczucia solidarności energetycznej jej sojuszników.