"Spełnienie naszych postulatów zaowocowałoby utworzeniem co najmniej dwóch milionów miejsc pracy" - przekonywał amerykański prezydent. Z powodu kryzysu bezrobocie w USA przekroczyło barierę 10 proc.

Reklama

Dewaluacja juana spowodowałaby także zmniejszenie deficytu w handlu między Ameryką a Chinami. Pekin zawyża wartość swojej waluty, dzięki czemu może zalewać świat swoimi towarami. Ofiarą tej polityki padają przede wszystkim Stany Zjednoczone, które są największym handlowym partnerem Pekinu. W ostatnim roku deficyt wyniósł ponad 200 mld dol. Nieco zmalał z powodu kryzysu - dwa lata temu wynosił prawie 270 mld dol.

Chiny nie zamierzają jednak spełniać oczekiwań Baracka Obamy. Rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych w dyplomatycznych słowach stwierdził, że kurs chińskiej waluty nie powinien być obiektem troski amerykańskiej administracji. "W tym momencie kurs juana jest zbalansowany i bardzo bliski jego realnej wartości" - podkreślił Ma Zhaoxu.

Tak naprawdę Stany Zjednoczone nie mają żadnego sposobu na zmuszenie Pekinu do ustępstw. Obama mógłby jedynie nakładać na chińskie towary karne cła (obłożył nimi już opony oraz stalowe rury), ale nie może tego robić na większą skalę. Pekin z pewnością zaskarżyłby jego decyzje do Światowej Organizacji Handlu (WTO), która - to więcej niż pewne - w tej sytuacji stanęłaby po stronie Chin.

Stosunki między USA a Chinami w ostatnich tygodniach gwałtownie się pogorszyły. Najpierw chińscy hakerzy zaatakowali serwery internetowego giganta Google oraz 20 innych amerykańskich firm. Potem Waszyngton podtrzymał obietnice sprzedaży broni Tajwanowi, który Pekin uważa za swoją zbuntowaną prowincję. Na koniec Barack Obama nie posłuchał przestrogi Państwa Środka i zapowiedział, że zamierza spotkać się z duchowym przywódcą Tybetańczyków Dalajlamą.