Zagrożenie polega na tym, że jeżeli w odpowiedzi na grecki kryzys UE nie zrobi politycznego kroku naprzód, to się cofnie - i długi proces integracji europejskiej może zacząć się pruć.

Reklama

UE, zawsze gdy chciała wywołać efekt polityczny, działała metodą ekonomicznych faktów dokonanych. Od lat 50. przeszła godną podziwu drogę od skromnej wspólnoty węgla i stali do wspólnego rynku i wreszcie do unii 27 państw z własnym parlamentem, sądem najwyższym i polityką zagraniczną.

Jacques Delors, który jako przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 80. nadzorował tworzenie wspólnego rynku, powiedział szczerze: "Nie jesteśmy tu tylko po to, żeby stworzyć wspólny rynek - to mnie nie interesuje - ale unię polityczną". Stworzenie wspólnego rynku oznaczało wielką ekspansję europejskiego prawa i związaną z tym głęboką erozję narodowej suwerenności.

To samo polityczne myślenie legło w latach 90. u podstaw projektu wspólnej europejskiej waluty. Jak pisał niedawno Tomasso Padoa-Schioppa, były członek rady dyrektorów Europejskiego Banku Centralnego: "Ojcowie założyciele chcieli, by euro było przede wszystkim krokiem w stronę unii politycznej".

Ten trend w kierunku unii politycznej nasilił się wraz z końcem zimnej wojny. Francja obawiała się, że zjednoczone Niemcy mogą po raz kolejny zdominować Europę. Francuską odpowiedzią było wkomponowanie Niemiec w europejską konstrukcję poprzez stworzenie wspólnej waluty. Niemiecki rząd chętnie to zaakceptował w zamian za obietnicę znaczącego przyspieszenia integracji politycznej w Europie.

Gerhard Schroeder, który był kanclerzem Niemiec, gdy pierwsze banknoty euro pojawiły się w bankomatach, wierzył, że unia monetarna wymaga "zdecydowanych kroków w kierunku unii politycznej". Niektórzy, jak Romano Prodi, następca Delorsa na stanowisku przewodniczącego Komisji, uważali nawet, że ewentualny kryzys w strefie euro może przyspieszyć te zdecydowane kroki.

Teraz kryzys się wydarzył i zdecydowanie domaga się wielkich politycznych kroków, które przewidywali ojcowie założyciele. Logiczną polityczną reakcją na niewypłacalność Grecji - i zagrożenie podobnymi kryzysami w Hiszpanii, Portugalii, a nawet Włoszech - byłoby stworzenie wspólnych europejskich podatków i mechanizmu wielkich transferów fiskalnych pomiędzy państwami UE.

Reklama

czytaj dalej



Nic jednak nie wskazuje na to, że takie ruchy miałyby zostać podjęte. Europa jest sparaliżowana. Co więc poszło źle? Problem polega na tym, że metoda "najpierw gospodarka, potem polityka", jest niemalże marksistowska w swoim założeniu, że gospodarka w nieunikniony sposób doprowadzi do określonej reakcji politycznej. Jednak demokratyczna polityka zakłada wybór.

Tradycyjna unijna metoda może funkcjonować tylko wtedy, jeżeli zmiany polityczne wywołane przez wcześniejsze decyzje ekonomiczne nie wydają się zwykłym wyborcom głęboko kontrowersyjne lub nieuczciwe. Ale polityczna integracja wymuszona przez euro dotyka zwykłych obywateli na bardzo podstawowym poziomie - ponieważ obejmuje ważne wybory dotyczące podatków i wydatków.

W rezultacie ujawnia prawdę, której zagorzali euroentuzjaści nie chcą przyjąć do wiadomości. Większość obywateli UE wciąż czuje się bardziej związanych z własnym krajem niż z Unią. "Europejczycy" są mniej skłonni ratować się nawzajem niż swoich rodaków. Zachodnie Niemcy wydały miliardy na modernizację Niemiec Wschodnich. Nic jednak nie wskazuje na to, że mają zamiar wydać dalsze miliardy na pomoc Grecji. Niemcy co do zasady mogą czuć się bardzo europejscy. Kiedy jednak prosi się ich, by zaczęli wypisywać hojne czeki na pomoc dla upadłej Grecji, w dziwny sposób zaczynają się znowu czuć Niemcami.

Jeżeli chodzi o Greków, to oni również zaliczają się do najbardziej proeuropejskich narodów Unii. Ale ceną za jakikolwiek unijny plan ratunkowy dla Grecji będzie prawdopodobnie bolesny program oszczędnościowy nadzorowany przez urzędników przysłanych z Brukseli. Bardziej przypomina to kolonizację niż dobrowolną "unię polityczną".

Co więc się dzieje teraz? Istnieje możliwość, że tym razem jeszcze Grecja wygrzebie się z kryzysu. Jednak w świecie szybko narastającego zadłużenia rządowego następny eurokryzys może wybuchnąć za kilka miesięcy. Wtedy członkowie unii monetarnej zostaną ponownie zapytani, na ile są skłonni pomagać (i płacić) sobie nawzajem. Jeżeli odpowiedź wciąż będzie brzmiała "nie bardzo", strefa euro może zacząć tracić niektórych spośród swoich słabszych członków.

Jednak konsekwencje będą wykraczać daleko poza wspólną walutę. UE przeżyje kryzys zaufania, a jego prawdopodobnym rezultatem będzie to, że inne uprawnienia, które nabyła, we wszystkim, od imigracji po politykę społeczną, zaczną być kwestionowane. Stawką w greckim kryzysie jest coś więcej niż pieniądze.

© The Financial Times Limited 2010. All Rights Reserved