Wiedzieli przed atakiem

Stacja Park Kultury, miejsce wybuchu numer dwa. "Właśnie wysiadałem z czwartego wagonu" - opowiada "Dziennikowi Gazecie Prawnej" Jegor. "Już wtedy mężczyzna z megafonem wzywał wszystkich do ewakuacji. Wybuch nastąpił dosłownie po dwóch sekundach od jego komunikatów - w wagonie numer trzy. Na stacji pojawił się dym, tłum ludzi zaczął się przemieszczać w stronę schodów. W zniszczonym wagonie było mnóstwo krwi i potłuczonego szkła, w szoku zrobiłem kilka zdjęć komórką" - dodaje.

Reklama

Według agencji Rosbałt milicja zawczasu wiedziała o zamachach. Na komisariat zadzwoniła kobieta, która rzekomo słyszała dwie Czeczenki rozmawiające o ataku. Słuchacz radia Echo Moskwy widział w niedzielę milicjantów przeszukujących stację Park Kultury, dziennikarz agencji Regnum był świadkiem podobnych działań służb w sobotę, na kilku stacjach linii Sokolniczeskiej, w tym stacji Łubianka.

Niedaleko wejścia do tej stacji metra znajduje się okryta złą sławą siedziba dawnego KGB, obecnie FSB. Od zamachów minęło kilka godzin, jednak dopiero teraz udaje mi się dotrzeć na miejsce. Moskwa jest całkowicie sparaliżowana. Ludzie wychodzą z niedziałającej linii Sokolniczeskiej, idą ulicami, bo nie są w stanie pomieścić się do kilku podstawionych naprędce autobusów. Władze przez radio apelują do prywatnych kierowców, którzy mają wolne miejsca w samochodach, aby zabierali niezmotoryzowanych moskwian.

Milicja czuwa

Wejścia do metra Łubianka są otoczone szczelnym kordonem przez OMON-owców, specjalny oddział milicji. Na miejscu roi się od mundurowych rozmaitej proweniencji - drogówka, OMON, ministerstwo sytuacji nadzwyczajnych. Wokół co najmniej kilkanaście karetek, ale wszystko wydaje się doskonale skoordynowane, na swoim miejscu. Ranni, a jest ich w sumie ponad 60, są przewożeni karetkami i śmigłowcami do kilkunastu moskiewskich szpitali, więc w żadnym nie ma problemów z brakiem miejsc. Media natychmiast podają nazwiska pacjentów umieszczonych w poszczególnych klinikach, więc rodziny rannych nie muszą nerwowo obdzwaniać wszystkich szpitali jak po Dubrowce. Funkcjonują specjalne infolinie.

Co kilkanaście minut ze stacji metra wynoszono kolejne ciało w czarnym worku. Po Dubrowce trupy i rannych bez różnicy wrzucano niczym worki ziemniaków do autobusów. Niektóre ofiary umierały dopiero wówczas na upiornym stosie ciał. Teraz jest zupełnie inaczej.

W samej Moskwie panuje nerwowa atmosfera. Przez cały dzień krążyła plotka, że terroryści planują jeszcze trzy zamachy. Gdy na jedną z działających stacji próbuje wejść mężczyzna z dwoma wielkimi torbami, widzę, jak rzuca się na niego OMON, funkcjonariusze fachowo go obezwładniają i rewidują. Ostatecznie przepraszają z nerwowym uśmiechem. Torby okazują się puste. Milicja szczegółowo sprawdza dokumenty LKN, czyli tzw. osób narodowości kaukaskiej, ale to raczej moskiewska reguła niż wyjątek.

Moskwa wraca do życia
Reklama

Pozostałe linie metra działają normalnie. Osoby o rysach kaukaskich nie wzbudzają ani paniki, ani nawet szczególnego zainteresowania. Na samej stacji wieczorem pojawiają się kwiaty. Na ścianach widać otwory przypominające dziury po kulach. To odłamki, którymi terroryści wzbogacili zbudowany z plastiku ładunek wybuchowy. Sufity są lekko okopcone. Służby ratunkowe oczyściły tunel po 10 godzinach od zamachu, wówczas wznowiono kursowanie metra. - Wszystko dzięki temu, że do wybuchów doszło na stacjach, a nie w tunelu - mówi nam jeden z mundurowych.

Późnym wieczorem Moskwa zaczyna wracać do życia. Nikt nie ma jednak złudzeń: każdy z mieszkańców rosyjskiej stolicy musi na nowo przypomnieć sobie - terror wrócił i znów trzeba uczyć się z nim żyć.