Jesus Malverde właściwie nie jest oficjalnym świętym, bo nie uznał go Kościół. "To nie szkodzi, wszyscy i tak się do niego modlimy i prosimy o łaskę i bogactwo" - nie martwi się Maria Alicia Pulido Sanchez, zarządzająca przybytkiem patrona w niebezpiecznej dzielnicy Doctores.
Ona narkotykami nie handluje, świątynię wystawiła, bo jak powszechnie się w tym kraju uważa, Malverde pomagał biednym. "Był jak Robin Hood, okradał bogatych, dawał biednym" - wyjaśnia.
Faktem jest, że kult powieszonego w 1909 roku Jesusa Malverde podtrzymują narkotyczni bonzowie. Po raz pierwszy figura Malverde stanęła w miasteczku Culiacan. Ten region uważany jest za kolebkę największych narkotycznych klanów Meksyku. Dlatego Malverde bardziej przypomina kowboja niż świętego.
Na szyi ma złoty łańcuch, a w dłoni colta. Kieszenie banknotami wypychają mu wierni. Te w magiczny sposób wyparowują w nocy, a pani Maria Sanchez staje się coraz bardziej majętną osobą. Biznes to biznes, nawet ze świętymi.