Na alei Gyuli Andrassyego w centrum stolicy trzytysięcznej grupie nacjonalistów drogę zastąpił kordon policji. W jego kierunku poleciały kamienie i butelki. Z przeciwnej strony - gaz łzawiący.

Reklama

Wcześniej tłum z flagami skrajnych prawicowców zaatakował dziennikarzy. Zebrał się tuż przy budynku Narodowego Biura Śledczego. Tu w areszcie przetrzymywani są dwaj uczestnicy zeszłorocznych zamieszek. Demonstranci domagali się ich zwolnienia.

Tłum, używając materiałów z pobliskiej budowy, wzniósł prowizoryczne barykady. Wokół rozchodziły się obłoki niebieskiego dymu. Płonące barykady powstawały też na innych ulicach, w miarę jak demonstrantów atakowała policja.

"Teraz jest już porządek, a ulice posprzątano. Policjanci panują nad sytuacją, bo większe grupy demonstrantów zostały rozproszone" - twierdzą węgierskie służby porządkowe.

Węgierska policja podała, że w całym kraju do popołudnia odbyło się około 400 imprez upamiętniających rocznicę rewolucji. Większość z nich minęła jednak spokojnie.

Dziś przypada 159. rocznica Wiosny Ludów - na Węgrzech święto narodowe. Wielu wyszło na ulicę, by zademonstrować sprzeciw wobec rządu. Wszystko zaczęło się przed południem, gdy przed parlamentem zebrało się około 300 prawicowców, którzy obrzucili obelgami socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya. Z godziny na godzinę tłum pod parlamentem gęstniał, a jak podały węgierskie agencje, pod wieczór na ulice miasta wyszło w sumie ponad 200 tysięcy ludzi.

Demonstracje oznaczają powrót ulicznej antyrządowej kampanii, która ruszyła w ubiegłym roku jesienią po ujawnieniu kompromitującej premiera wypowiedzi. Polityk przyznał, że jego partia oszukiwała społeczeństwo, by utrzymać się przy władzy. Węgrzy byli oburzeni. W gwałtownych, trwających wiele tygodni protestach, rannych zostało wtedy 800 osób.

Władze i policja już od kilku dni przygotowywały się do dzisiejszych demonstracji. Węgrzy są tak wściekli na swego premiera, że na ulicach Budapesztu mogły znów rozpętać się zamieszki.

Budapeszt na kilka godzin przed brutalnymi walkami demonstrantów z policją przypominał bardziej piknik niż linię frontu.