Szturmowe oddziały policji, a naprzeciw nim radykalnie nastawieni prawicowi demonstranci, którzy gwałtownie domagają się rezygnacji Ferenca Gyurcany'ego. Rządowe gmachy oraz parlament odgrodzone stalowymi barierkami i brutalna policja tłumiąca demonstracje. Pałki i gaz łzawiący. Oto obraz tego, co przez całą sobotę działo się w centrum węgierskiej stolicy.
Czym tak bardzo naraził się prawicy lewicowy szef rządu? Kłamstwami, do których w dodatku sam się przyznał. Gyurcsany na zamkniętym partyjnym spotkaniu w 2006 roku oznajmił, że socjalistyczny rząd okłamywał społeczeństwo w sprawie sytuacji gospodarczej kraju.
>>>Tak węgierski premier okłamywał naród
Rządzący na zewnątrz uśmiechali się i zapewniali, że wszystko jest w najlepszym porządku, tymczasem doprowadzili nieprzemyślanymi posunięciami węgierską gospodarkę na skraj bankructwa. A potem odpowiedzialność za to chcieli przerzucić na Węgrów.
By pokryć ogromną dziurę w budżecie, próbowali wprowadzić między innymi częściową odpłatność za wizyty u lekarzy. Plan ten jednak upadł w referendum, a prawica jeszcze mocniej zaczęła się domagać ustąpienia socjalistów.