Wczoraj powiedział, że wenezuelska armia musi przygotować się na wojnę z Amerykanami. "Chavez kieruje się antyamerykańską obsesją" - mówi DZIENNIKOWI hiszpański politolog prof. Laudelino Pellitero Ramilo. Dzieje się tak od czasów nieudanego puczu z kwietnia 2002 r., gdy wspierana po cichu przez Waszyngton grupa wojskowych wypowiedziała mu posłuszeństwo i na dwa dni zmusiła do zrzeczenia się prezydentury.

Reklama

W przeddzień zagranicznego tournée w czasie parady wojskowej w Caracas populistyczny szef państwa grzmiał: "Jesteśmy gotowi bronić Wenezueli do ostatniej kropli krwi. USA to najbardziej agresywne, niemoralne i cyniczne imperium na świecie" - mówił, wymachując kałasznikowem.

Podczas swej podróży Chavez zamierza dobić targu na nowe dostawy dla armii. W Rosji chce kupić dziewięć okrętów podwodnych. "Wenezuela ma prawo zbroić się na wypadek imperialistycznych szaleństw Waszyngtonu" - podkreślał.

Rosja dla Chaveza to dziś strategiczny partner. Silny człowiek z Caracas powtarza, że gdyby nie Moskwa, Wenezuela byłaby dziś całkowicie bezbronna. A Rosjanie cieszą się napływem wenezuelskich petrodolarów - w ciągu ostatnich dwóch lat kontrakty na dostawę uzbrojenia dobiły już do kwoty 3 mld.

Reklama

Jedną trzecią z tej sumy pochłonął zakup 24 myśliwców bombardujących Su-30. Zastąpią one amerykańskie F-16, którymi teraz latają wenezuelscy piloci. Zamiana jest konieczna, bo Waszyngton od dwóch lat nie chce sprzedawać władzom w Caracas części zamiennych do wysłużonych samolotów.

Lista zakupów jest długa - Chavez kupił już od Rosjan 54 helikoptery bojowe, a fabryka w Iżewsku dostarczyła do Caracas 100 tys. kałasznikowów. Teraz prezydent Wenezueli chce namówić Kreml na wybudowanie w swym kraju fabryki broni i amunicji na rosyjskiej licencji.

Jeśli na Kremlu dojdzie do podpisania kontraktu na łodzie podwodne, może to popsuć spotkanie między Władimirem Putinem i George’em Bushem, zaplanowane na początek lipca w rezydencji prezydenta USA w Kennebunkport. "W ten sposób Chavez chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - wzmocnić się militarnie i skłócić Putina ze swym największym wrogiem, prezydentem Bushem" - mówi prof. Ramilo.

Reklama

Militarne zakupy Chavez chce zrobić także na Białorusi. Latynoski populista liczy, że ostatni dyktator Europy, jak nazywany jest przez Amerykanów Aleksander Łukaszenka, pomoże mu zdobyć produkowany w Rosji system przeciwlotniczy S-300 o zasięgu do 300 km, jedyny dziś poza amerykańskimi "Patriotami" zdolny powstrzymać atak nowoczesnego lotnictwa.

Przed rokiem witany przez Łukaszenkę Chavez cytował Lenina i zapewniał, że chce stworzyć z nim bojową drużynę, by wspólnymi siłami przeciwstawić się dominacji USA na świecie.

Władzom w Caracas gotów jest też pomóc Iran. Przywódcy obu krajów nie kryją, że łącząca ich przyjaźń opiera się przede wszystkim na niechęci do Stanów Zjednoczonych. Gdy w styczniu 2007 r. Mahmud Ahmadineżad odwiedził Caracas, zaproponował wsparcie w rozwoju programu atomowego.

Jednak na razie Chavez twierdzi, że nie jest zainteresowany budową broni jądrowej. "Nie potrzebujemy jej. Naszą bombą jest wenezuelski lud" - zapewnił.

Waszyngton z coraz większym zaniepokojeniem przygląda się militarnym ambicjom latynoskiego polityka. Departament Stanu wydał nawet specjalne oświadczenie, w którym ostrzega, że Chavez "nie zbroi się w celach pokojowych i nie pomaga w stabilizacji w Ameryce Południowej".

Ale politolodzy uspokajają. "Chavez stosuje wojowniczą retorykę głównie na użytek wewnętrzny. Nie może zapominać, że głównym odbiorcą wenezuelskiej ropy nadal są Stany Zjednoczone. Wbrew pozorom jego pole manewru jest ograniczone" - tłumaczy prof. Ramilo.