"Zróżnicowane ruchy opozycyjne, które pojawiły się nagle i dowiodły wielkiej skuteczności, powstrzymały się od dwóch najważniejszych zasad Al-Kaidy: morderczej przemocy i fanatyzmu religijnego" - zauważa nowojorski dziennik, dodając, że demonstranci używali siły tylko w obronie i powoływali się na demokrację.

Reklama

"NYT" pisze, że zarówno Al-Kaida, jak i amerykańska administracja zadają sobie zapewne te same pytania: czy siatka terrorystyczna pomału traci na znaczeniu, czy jednak terrorystom uda się wykorzystać chaos spowodowany politycznymi powstaniami?

Zdaniem cytowanego przez gazetę eksperta ds. terroryzmu i Bliskiego Wschodu Paula R. Pillara, przynajmniej na razie stroną przegraną są właśnie terroryści z Al-Kaidy. "Demokracja to zła nowina dla terrorystów. Im więcej jest pokojowych sposobów wyrażenia pretensji i osiągnięcia swoich celów, tym mniej ludzie są skłonni do stosowania przemocy" - uważa Pillar, który przez prawie 30 lat zajmował się tą tematyką w CIA, a obecnie pracuje na Georgetown Univeristy.

"NYT" zwraca uwagę, że przywódcy Al-Kaidy spóźnili się z reakcjami na wydarzenia w Egipcie, ponieważ Osama bin Laden w ogóle zachował milczenie, a jego zastępca Egipcjanin Ajman al-Zawahiri wydał ze swojej kryjówki na pograniczu pakistańsko-afgańskim trzy oświadczenia, które były nieaktualne i nie wspominały o obaleniu egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka.

"Obalenie Mubaraka było przez ponad 20 lat celem Zawahiriego, ale nie był w stanie tego dokonać. Udało się to, w ciągu kilku tygodni, pokojowemu, niereligijnemu, prodemokratycznemu ruchowi" - podkreśla inny ekspert ds. terroryzmu Brian Fishman.

Opinię tę podziela Steven Simon z Rady Stosunków Międzynarodowych, który zastrzega, że bojownicy zyskują wszędzie tam, gdzie słabe są struktury bezpieczeństwa państwa, ale w ogólnym rozrachunku sytuacja w krajach arabskich jest strategiczną porażką dżihadystów. "Te powstania pokazały, że nowe pokolenie nie jest zbyt zainteresowane ideologią Al-Kaidy" - podsumowuje ekspert.



Reklama

Dziennik podkreśla jednocześnie, że odnotowano przypadki przyciągnięcia radykałów przez rewolucje w krajach arabskich, którzy twierdzą, że w dłuższej perspektywie brak faktycznych zmian i rozczarowanie wielu demonstrantów zadziałają na korzyść islamistów.

Taki scenariusz bierze pod uwagę m.in. cytowany przez gazetę Michael Scheuer, autor książki o bin Ladenie i były szef jednostki CIA zajmującej się przywódcą Al-Kaidy. Sądzi on, że Amerykanie popełnili błąd, dostrzegając jedynie mówiących po angielsku, zwesternizowanych uczestników prodemokratycznych wystąpień, a nie zauważając m.in. tego, że w samym Egipcie z więzień zwolniono tysiące islamistów.

"New York Times" zaznacza również, że niepewna przyszłość czeka nie tylko Al-Kaidę, ale też administrację prezydenta USA Baracka Obamy.

"Przez dekadę Stany Zjednoczone niepokoił świat muzułmański jako źródło terroryzmu i z tego powodu zarówno administracja Busha, jak i Obamy utrzymywała przyjazne stosunki z autorytarnymi władzami, które obecnie popadły w niełaskę" - pisze gazeta. Przypomina, że obawa przed terroryzmem była tak silna, że nawet Muammar Kadafi, "nieprzewidywalny i brutalny przywódca Libii, którego ustąpienia w sobotę domagał się prezydent Obama, doczekał się pochwał Amerykanów jako obrońca przed dżihadystami".

Teraz Stany Zjednoczone muszą przemyśleć swoją politykę w tej części świata - podkreśla dziennik w komentarzu.