To w ostatni piątek, tuż przed wyjazdem na dotknięte kataklizmami południe Stanów Zjednoczonych, Barack Obama autoryzował operację amerykańskich komandosów w Pakistanie. Biały Dom musiał mieć pewność, że akcja zostanie dobrze przygotowana, a cios wymierzony liderowi Al-Kaidy będzie ostateczny.

Reklama

Na słynne już, decydujące 40 minut operacji, przed ekranem - na którym transmitowany był przekaz z rezydencji bin Ladena - zasiedli najważniejsi ludzie w Waszyngtonie: prezydent Obama, wiceprezydent Joe Biden, sekretarz stanu Hillary Clinton czy ustępujący ze stanowiska sekretarz obrony Robert Gates. W pełnej napięcia atmosferze oglądali przebieg akcji, strzelaninę wewnątrz rezydencji i śmierć Osamy bin Ladena w jednej z sypialni domu. Chcieli się też upewnić, że amerykańscy komandosi opuszczą Pakistan bez wchodzenia w interakcję z pakistańską armią – która nie została uprzedzona o rajdzie SEALs.

Tego filmu – choć niemal na pewno został zarejestrowany – świat jednak nie zobaczy. Biały Dom wciąż waha się, czy opublikować nagranie pogrzebu przywódcy Al-Kaidy. Amerykanie są jednak skłonni to zrobić – tak twierdzą przynajmniej urzędnicy administracji Obamy.

Wbrew wcześniejszym doniesieniom dziś wiadomo już, że bin Laden nie próbował ukryć się za swoją żoną – ona prawdopodobnie przeżyła strzelaninę. Zginęła inna kobieta oraz co najmniej dwóch mężczyzn: kurier, którego tropem podążali amerykańscy agenci, oraz jego brat.

Reklama