Szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton ogłosiła nazwiska 23 nowych ambasadorów UE. Wbrew deklarowanym zasadom równowagi geograficznej 1/3 z nich to Francuzi. Polaków na liście brak.
Lista jest też kolejnym dowodem na nieprawdziwość tezy, jakoby UE nie wysyłała na placówki dyplomatów z krajów, które mają szczególne interesy w państwie przyjmującym lub z nim graniczą. Spośród siedmiorga powołanych Francuzów dwóch pojedzie do dawnych francuskich kolonii – Burkina Faso i Kambodży. Jedyny powołany Hiszpan trafi zaś do Nikaragui, która do XIX w. stanowiła posiadłość Madrytu i wciąż jest postrzegana jako część nieformalnej strefy wpływów. Również najważniejsze obsadzone 3 sierpnia placówki trafiły do przedstawicieli tzw. starej Europy. W ONZ Unię będzie reprezentował Austriak, w Indiach – Portugalczyk, zaś do Szwajcarii pojedzie Brytyjczyk.
Mimo to baronessa Ashton poprawiła nieco niedoreprezentowanie państw, które przystąpiły do UE w 2004 i 2007 r. Spośród nowych stałych przedstawicieli UE będzie czterech reprezentantów nowych państw członkowskich. Czesi obejmą placówki w Gujanie i Sudanie, Węgierka będzie reprezentować Unię przy agendach ONZ w Wiedniu, zaś Rumun pojedzie do Armenii.
Polaków na liście brak, choć nasi rodacy obejmują do tej pory zaledwie dwa spośród 115 stanowisk szefów unijnych placówek dyplomatycznych. We wrześniu 2010 r. nominacje otrzymali Joanna Wronecka (Jordania) i Tomasz Kozłowski (Korea Płd.). Nie udało się nam z kolei wywalczyć stanowisk w Kabulu i Mińsku – kluczowych z punktu widzenia Warszawy. Polacy, stanowiący 7,6 proc. ludności UE, obsadzili jedynie 1,7 proc. spośród 115 stanowisk szefów delegacji.
Reklama
Po najnowszych nominacjach liczba tzw. stanowisk zarządzających (szefowie i zastępcy szefów delegacji oraz charge d'affaires) obsadzonych przez dyplomatów z nowej dwunastki wzrosła do 21. To wciąż zaledwie 14,1 proc. spośród 149 tego typu stanowisk, choć mieszkańcy nowej Unii stanowią 20,6 proc. ogółu populacji.
Reklama
Mogło być jeszcze gorzej, gdyby nie burza, która rozpętała się latem ubiegłego roku, m.in. po opublikowaniu raportu Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w sprawie sytuacji w przeddzień powołania Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, mającej stanowić odpowiednik unijnego MSZ. Wówczas jedynie dwóm placówkom szefowali przedstawiciele nowej Unii, a najbardziej niedoreprezentowanym państwem była Polska.
Temat podjęli europejscy Zieloni, którzy poza zapewnieniem równowagi geograficznej domagali się także równowagi płci, w przeciwnym razie grożąc zawetowaniem budżetu ESDZ. W rezultacie Parlament Europejski przyjął poprawkę do regulaminu służby głoszącą, że „w skład personelu ESDZ wchodzi odpowiednia i znacząca liczba obywateli ze wszystkich państw członkowskich”. Podobne zasady przyjęto także dla równowagi płci. A ponieważ nie da się przeprowadzić rewolucyjnych zmian, Catherine Ashton ma w 2013 r. przedstawić raport z realizacji planu.
Kolejna okazja do zrównoważenia kadry ESDZ już wkrótce. Do obsadzenia są m.in. placówki w Egipcie, Kosowie i kandydującej do Unii Macedonii, a także w Uzbekistanie. W kwietniu prasa informowała, że o placówkę w Taszkiencie zabiega europoseł PJN Michał Kamiński.