Policja szacuje, że w kilku częściach miasta demonstrowało od sobotniego wieczoru ponad 1,5 tys. osób, z których niektóre dopuściły się "aktów wandalizmu". Agencja AFP pisze o kilku tysiącach protestujących.

Według mediów zamieszki trwały do niedzieli rano.

Reklama

Demonstranci zablokowali m.in. obwodnicę i wybili szyby w pięciu bankach - powiedział rzecznik policji Micky Rosenfeld.

Protest zorganizowano po piątkowym zatrzymaniu liderki izraelskich "oburzonych" Dafni Leef oraz jej kilkunastu towarzyszy, którzy próbowali ustawiać namioty na jednej z głównych ulic Tel Awiwu. Gniew uczestników sobotniego protestu wzbudziły m.in. informacje o tym, że inicjatorka zeszłorocznych demonstracji została ranna w drodze do aresztu.

Izraelskie media w niedzielę kwestionują surowe metody wykorzystywane przez policję oraz zastanawiają się, czy rząd próbuje zapobiec wznowieniu protestów społecznych, w których w zeszłym roku uczestniczyły setki tysięcy Izraelczyków.

Od połowy lipca 2011 r. najpierw w Tel Awiwie, a potem także w innych centrach miast Izraela pojawiły się namioty wystawiane przez ludzi, którzy twierdzili, że nie mogą już sobie pozwolić na wynajmowanie lub kupno mieszkań ze względu na ich ceny, wyższe niż w Europie czy USA.

Namiotowa akcja szybko przerodziła się w najbardziej masowe protesty społeczne w historii Izraela. Ich uczestnicy demonstrowali przeciwko rosnącym kosztom życia i domagali się większej sprawiedliwości społecznej od rządu kojarzonego z neoliberalną polityką gospodarczą.

Premier Benjamin Netanjahu, który początkowo ignorował protestujących, w końcu powołał specjalny zespół, którego celem miało być zaproponowanie rozwiązań będących odpowiedzią na protesty. "Okrągły stół", któremu przewodniczył ekspert od spraw społeczno-gospodarczych prof. Manuel Trajtenberg, zaproponował m.in. obcięcie budżetu dla wojska, budowę prawie dwustu tysięcy nowych mieszkań, podwyżkę podatków dla najbogatszych. Jednak według działaczy propozycje te nie poszły wystarczająco daleko.