Sprawa została opisana na stronie Międzynarodowego Komitetu Rosyjskich Niemców. Do napaści miało dojść 11 stycznia, a informacja o niej miała dotrzeć do organizacji poprzez "krąg znajomych".

- Poszkodowana E.F. (nie ujawniamy pełnego imienia i nazwiska) rano 11.01 szła do szkoły, w pobliżu stacji S-U-Bahn Friedrichsfelde Ost, około 7:45 rano została schwytana przez grupę imigrantów o arabskim wyglądzie. Dziewczynka została wrzucona do samochodu, zawiązano jej oczy i odjechano. Była brutalnie gwałcona w nieznanym miejscu przez około 30 godzin, po czym znów została wywieziona i porzucona ledwie żywa w jednej z dzielnic Berlina. Obecnie dziewczynka jest w szpitalu, jest w szoku, twierdzi jedynie, że znęcało się nad nią co najmniej pięciu mężczyzn arabskiego pochodzenia - brzmi relacja przygotowana przez zespół prasowy komitetu.

Reklama

Informacji towarzyszyło zastrzeżenie, że o gwałcie milczy niemiecka policja oraz nie wiadomo, czy w ogóle zostało wszczęte dochodzenie w sprawie. Wiadomość szybko dotarła do rosyjskich mediów. Kanał Rossija24 informował, że bliscy dziewczynki nie mogli doprosić się interwencji policji, w związku z czym media są ich jedyną nadzieją na nagłośnienie sprawy.

17 stycznia serwis vesti.ru, będący częścią rosyjskiej państwowej telewizji, napisał, że sprawa została "półoficjalnie potwierdzona": policja przestała zaprzeczać incydentowi, teraz po prostu go nie komentuje. Powoływano się za to na rozmowy z krewnymi dziewczynki. Jej ciocia powiedziała stacji Pierwyj Kanał, że jeden z mężczyzn zaproponował dziewczynce podwiezienie samochodem. Gdy nastolatka wsiadła do środka, zobaczyła, że są tam jeszcze dwaj inni. Rodzina miała się również obawiać, że po wszystkim służby socjalne mogą chcieć odebrać dziewczynkę.

"Nie było porwania, nie było gwałtu"

Nieco inaczej cała ta sytuacja wygląda w relacji AFP. W depeszy z 19 stycznia agencja przedstawia stanowisko niemieckiej policji, która twierdzi, że opisywany w rosyjskich mediach incydent nie miał miejsca. - Policja prosi o spokój w związku z burzą, jaką w mediach społecznościowych wywołały skrajnie prawicowi aktywiści i media rosyjskie - czytamy.

Berlińska policja stanowisko zamieściła na Facebooku. Poinformowała, że dochodzenie wskazało, że nie doszło ani do porwania, ani do gwałtu.

Reklama

Szybko jednak pojawiła się odpowiedź w rosyjskich mediach. Pierwyj Kanał cytował wujka dziewczynki, który przekonywał, że policja tuszuje sprawę. Nastolatka zaś miała być namawiana do przyznania, że to ona kusiła mężczyzn i "sama tego chciała". Rosyjska prokremlowska telewizja NTV poinformowała z kolei, że w Niemczech i w Szwecji mieszkanki są regularnie gwałcone przez imigrantów, doszło do wielu przypadków napaści na tle seksualnym, ale lokalne władze i policja ukrywają je i nie wszczynają dochodzeń.

Na stronie niemieckiego prawicowego ugrupowania NPD pojawił się zaś komentarz, że Niemcy potrzebują coraz bardziej policji obywatelskiej. Wspomniano przypadki napaści, do których dochodziło w noc sylwestrową w kilku niemieckich miastach, a o których milczały media i którymi nie zajmowali się mundurowi.

Niech Rosja przeprosi

To jednak nie koniec sprawy. Niemiecki prawnik Martin Luithle domaga się, by berlińscy prokuratorzy przyjrzeli się materiałowi wyemitowanemu przez rosyjski Pierwyj Kanał. W rozmowie z Deutsche Welle Luithle przekonywał, że naruszał on niemieckie prawo i nawoływał do nienawiści rasowej.

Mężczyzna porównał to do wrzutki, kolportowanej w 2014 roku przez tę samą stację, a dotyczącej rzekomego ukrzyżowania trzyletniego chłopca przez ukraińskich żołnierzy. Informacja okazała się zmyślona, jednak telewizja nigdy się z niej nie wycofała ani nie przeprosiła.

Luithle pytany, w jaki sposób rosyjska, niezależna od Niemiec telewizja, mogłaby zostać pociągnięta do odpowiedzialności karnej na podstawie niemieckiego prawa, odpowiedział, że sam nadawca pozostaje poza zasięgiem niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, ale już dziennikarz - autor materiału, Iwan Błagoj - mógłby być ścigany.