Marcelin i Francine Dumoulinowie, rodzice siedmiorga dzieci, wyszli z domu 15 października 1942 roku, aby wydoić krowy na łące położonej nad miejscowością Chandolin w kantonie Valais. Całe życie spędziliśmy na poszukiwaniach. Chcieliśmy im pewnego dnia wyprawić im pogrzeb, na jaki zasłużyli" - powiedziała wychodzącej w Lozannie gazecie "Le Matin" najmłodsza córka, 79-letnia Marceline Udry-Dumoulin. Po 75 latach mogę powiedzieć, że ta wiadomość wreszcie mnie uspokoiła - dodała.

Reklama

Kantonalna policja poinformowała, że dwa ciała, przy których były dokumenty tożsamości, odkrył w ubiegłym tygodniu mężczyzna na lodowcu Tsanfleuron w pobliżu wyciągu narciarskiego nad ośrodkiem wypoczynkowym Les Diablerets na wysokości 2615 m.

Ciała leżały koło siebie. To był mężczyzna i kobieta w ubrania z okresu II wojny światowej. Były bardzo dobrze zachowane, a ich rzeczy nie były naruszone. Sądzimy, że wpadli do komina lodowca. Gdy lodowiec cofnął się, zwrócił ciała- powiedział gazecie "Tribune de Geneve" Bernhrd Tschannen, dyrektor ośrodka wypoczynkowego Glacier 3000.

40-letni Marcelin Dumoulin był szewcem, a jego żona, 37-letnia Francine nauczycielką. Pozostawili pięciu synów i dwie córki. Mama poszła po raz pierwszy z ojcem na taką wycieczkę. Była zawsze w ciąży i nie mogła wspinać się w trudnych warunkach na lodowcu - powiedziała Marceline.

Po jakimś czasie my, dzieci, zostaliśmy rozdzieleni i umieszczeni po ludziach. Miałam szczęście, bo zabrała mnie ciocia. Mieszkaliśmy w okolicy, lecz staliśmy się sobie obcy. Na pogrzeb nie ubiorę się na czarno. Myślę, że biel będzie bardziej właściwa. To kolor nadziei, której nigdy nie straciłam - dodała.