W opublikowanym w sobotę wieczór na portalu "Jerusalem Post" tekście Katz pisze, że wchodząc w tym tygodniu do Pałacu Prezydenckiego w Warszawie miał dwie myśli.

Reklama

"Pierwszą było, że moi dziadkowie - ocaleni z Auschwitz i pochodzący z polskiej Łodzi i Sosnowca - prawdopodobnie nie pomyśleliby 75 lat temu, że pewnego dnia ich wnuk będzie wchodził do Pałacu Prezydenckiego w Warszawie, by spotkać się z polskim prezydentem" - pisze. "Drugą myślą było, że na ten wywiad (...) zgodzono się prawdopodobnie ponieważ Polska chce zostawić za sobą kryzys z Izraelem. Myliłem się".

Katz odnotowuje, że Duda był w trakcie wywiadu uprzejmy, ale jednocześnie również "płomienny i ożywiony w obronie Polski i jego zawoalowanej krytyce Izraela, jak również premiera Benjamina Netanjahu, a szczególnie pełniącego obowiązku ministra spraw zagranicznych Israela Katza".

Przyznaje, że w Warszawie zorientował się, że mimo iż od komentarza szefa MSZ Izraela o antysemityzmie Polaków minął miesiąc, a dla Izraela, "który jest w męczarniach kampanii polski incydent jest dawno zapomnianą przeszłością, to nie można tego samego powiedzieć o Polakach". "Oni nie zapomnieli i co ważniejsze, nie przebaczyli" - dodaje.

"Wychodząc z pałacu czułem, że Izrael i Polska w końcu znajdą sposób na zakończenie tego kryzysu" - ocenia Katz. Przypomina, że "Izrael miał przed miesiącem silne dwustronne relacje z Polską i widzi ją jako ważnego gracza w Unii Europejskiej". Redaktor naczelny "Jerusalem Post" uważa, że Polska "z powodu swojej historii nie chce być postrzegana jako przeciwna państwu żydowskiemu". Co więcej, chce wzmocnić swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi, "z którymi rozmawia na temat utworzenia dużej bazy wojskowej". "Rozwiązanie nieuregulowanych spraw z Izraelem może być częścią tej umowy" - zastrzega Katz.

W jego ocenie polsko-izraelski spór to "klasyczny przykład mieszania się polityki w dyplomację". "Izrael jest w środku kampanii a izraelscy politycy nie mogą przepraszać, gdy ubiegają się o reelekcję. To spowodowałoby, że wyglądaliby na słabych" - kontynuuje Katz. Zauważa zarazem, że w Polsce również zaczyna się "sezon wyborów".

"Kampanie nie są dobrym czasem dla polityków na przepraszanie. Jak na razie wydaje się, że pojednanie będzie musiało poczekać" - podsumowuje Katz.

Do napięcia w relacjach polsko-izraelskich doszło, kiedy media izraelskie przytoczyły domniemaną wypowiedź premiera Netanjahu z jego lutowej wizyty na konferencji bliskowschodniej w Warszawie, z której wynikało, że Polacy kolaborowali z Niemcami w Holokauście. Informację tę zdementowała później ambasador Izraela w Polsce Anna Azari oraz kancelaria premiera Izraela. Według przedstawionych przez stronę izraelską wyjaśnień w rzeczywistości Netanjahu podczas rozmowy z dziennikarzami mówił o Polakach, nie o polskim narodzie ani państwie i odnosił się jedynie do tych Polaków, którzy współpracowali z nazistami.
Reklama

P.o. szefa izraelskiego MSZ Israel Katz, odnosząc się do słów przypisanych przez media Netanjahu, powiedział: "Nasz premier wyraził się jasno. Sam jestem synem ocalonych z Holokaustu. Jak każdy Izraelczyk i Żyd mogę powiedzieć: nie zapomnimy i nie przebaczymy. Było wielu Polaków, którzy kolaborowali z nazistami i - tak jak powiedział Icchak Szamir (były premier Izraela - PAP), któremu Polacy zamordowali ojca - +Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki+". Katz oświadczył później, że nie żałuje swej wypowiedzi.

W związku z incydentami do polskiego MSZ dwukrotnie wzywana była Azari. Po wypowiedzi p.o. szefa izraelskiej dyplomacji odwołany został udział polskiej delegacji w szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Jerozolimie. Ponadto szefowie rządów Słowacji, Czech i Węgier odwołali oficjalnie szczyt V4 z Izraelem w Jerozolimie i poinformowali, że odbyli tam jedynie rozmowy dwustronne.

Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz oświadczył pod koniec lutego, że polskie władze oczekują wycofania się przez szefa izraelskiego MSZ ze swoich słów. Zapewnił przy tym, że Polska nie zamierza zmienić swojego podejścia do Izraela, czy eskalować konflikt.