"Nasi żołnierze wykazali się nadzwyczajną odwagą" - chwalił wojsko tuż po przeprowadzonych na początku września nalotach izraelski premier Ehud Olmert. "Naturalnie nie możemy ujawnić wszystkich kart" - dodawał. Równie tajemniczy są Syryjczycy. "Nie mogę ujawniać szczegółów tego nalotu" - tłumaczył wiceprezydent Farouk al-Szara.

Zaskakująca w tej sytuacji jest powściągliwość Damaszku. Zazwyczaj, gdy Jerozolima wykona nawet mały antysyryjski gest, podnosi wielkie larum. Jak pisze wczorajszy "Sunday Times", można to wytłumaczyć tylko w jeden sposób: Izrael zdecydował się na bombardowania, bo jego sąsiad dostał od koreańskiego dyktatora elementy niezbędne do rozpoczęcia programu atomowego, a Syria nie robi wokół nalotu szumu, bo boi się, że na jaw wyjdą jej atomowe plany.

Rewelacje brytyjskiego dziennika potwierdził wysoki rangą dyplomata amerykański Andrew Semmel. "W Syrii są ludzie z Korei Północnej. Co do tego nie mam złudzeń" - komentował w rozmowie z brytyjskimi dziennikarzami.

Dodał, że w budowanie syryjskiej bomby atomowej może być zaangażowany słynny Kader Chan, główny architekt pakistańskiego programu nuklearnego. Co na to eksperci? "Syria może prowadzić swój własny program nuklearny" - potwierdza w rozmowie z DZIENNIKIEM Szabtaj Szawit, szef izraelskiego wywiadu Mossad w latach 1989 - 1996. " Na Bliskim Wschodzie nie ma państwa, które by nie marzyło o własnej bombie jądrowej" - dodaje.

Brytyjska gazeta dostarcza nie tylko sensacyjnej interpretacji przyczyn nalotów. Jej reporterzy opisują szczegóły na temat tego, jak akcję planowano i przeprowadzono. Okazuje się, że rząd Olmerta rozważał możliwość ataku już od kilku miesięcy.

Tuż po tym, jak wiosną tego roku szef Mossadu Meir Dagan poinformował premiera o tym, że Syryjczycy próbują kupić materiały niezbędne do rozpoczęcia programu nuklearnego. Cele namierzał izraelski satelita szpiegowski Ofek7, który na co dzień "zajmuje się" Iranem. Latem na graniczące z Syrią Wzgórza Golan wysłano dodatkowe oddziały, na wypadek gdyby po nalotach Damaszek zdecydował się na odwet.

Dalej scenariusz przypomina film szpiegowski. Część informacji o planowanym ataku udało się wykraść rosyjskim agentom. Ambasador tego kraju w Damaszku podzielił się wiedzą z syryjskim prezydentem Baszarem Asadem. Ten - myśląc, że zbliża się wojna - rozkazał komandosom, by przenieśli się pod granicę z Izraelem i szykowali do walk. Gazety na całym świecie opisywały rosnące napięcie, ale nikt nie wiedział, czym je wytłumaczyć.

Reklama

Wszystko zaczęło się powoli klarować po przeprowadzonych na początku września nalotach. Oficjalnie samoloty z gwiazdą Davida zniszczyły broń przeznaczoną dla Hezbollahu. Władze w Jerozolimie miały uderzyć prewencyjnie, by działająca w Libanie i wydatnie wspierana przez Damaszek organizacja antyizraelska nie mogła się wzmocnić. Wersja z Hezbollahem w roli głównej legła jednak w gruzach. Dziś bardziej realny wydaje się scenariusz opisany przez "Sunday Times".



Jak Izrael zniszczył iracki atom

Izrael nie po raz pierwszy wysłał samoloty, by zniszczyć u swoich sąsiadów instalacje mogące posłużyć do zbudowania bomby atomowej. 7 czerwca 1981 r. samoloty F-16 zbombardowały iracki reaktor Osirak pod Bagdadem.

Do operacji pod kryptonimem "Opera" izraelscy wojskowi przygotowywali się dwa lata. Na pustyni Negew zbudowali nawet kopię irackiego ośrodka, by piloci mogli trenować lot nurkujący.

Już podczas samej akcji, by nie dać się namierzyć irackim radarom, izraelskie F-16 leciały na wysokości zaledwie 100 metrów. Brawurowy nalot zakończył się sukcesem i pozbawił Husajna marzeń o atomowej potędze.