"Musimy stworzyć międzynarodowe forum E-8, wzorowane na grupie G8. Grupa ta będzie się składać z największych na świecie emitentów dwutlenku węgla. Co roku będzie się odbywać światowy szczyt poświęcony sprawom ekologii i zasobów naturalnych" - napisała Clinton w najnowszym numerze pisma "Foreign Affairs".
Później jej współpracownicy wyjaśniali, że członkowie E-8 mają się wzajemnie pilnować i zmuszać do przestrzegania norm. Dotychczas Ameryka zgadzała się jedynie na dobrowolne ograniczenia emisji. Dobrowolne - w świecie zaostrzającej się konkurencji - znaczy tyle, co żadne.

Reklama

Analitycy, którzy generalnie pochwalają posunięcie demokratycznej senator, zastanawiają się, jakie motywy stoją za tą dość "nagłą", a przy tym radykalną zmianą retoryki. Oficjalnie dawna Pierwsza Dama solidaryzuje się z ruchem na rzecz powstrzymywania globalnego ocieplenia, ale z uporem odrzuca pomysł ratyfikacji przez USA protokołu z Kioto. Uważała do niedawna - podobnie jak Republikanie - że odgórnie narzucone, międzynarodowe standardy o emisji okaleczą amerykańską gospodarkę.

Zdaniem wielu, krótki ekofragment w jej artykule o Ameryce i polityce zagranicznej supermocarstwa to próba uekologicznienia kampanii po tym, jak Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał również wymieniany w kontekście wyborów prezydenckich demokrata Al Gore. Królewski komitet uznał jego zasługi właśnie w promowaniu walki o klimat. "Dzięki Gore’owi globalne ocieplenie jest na ustach wszystkich i senator Clinton chce wykorzystać moment, by podkreślić swoją solidarność z <zielonym> elektoratem. Z drugiej strony możliwy jest scenariusz, że nowa inicjatywa ma być zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Gore mimo wszystko zdecydował się kandydować. Ostrożności nigdy nie za wiele" - wyjaśnia w rozmowie z DZIENNIKIEM Jay Parker, ekspert z Centrum Studiów Prezydenckich w Waszyngtonie.

Na razie - ku radości sztabowców Clinton - wszystko wskazuje na to, że Gore kandydować nie będzie. Nagroda Nobla za alarmowanie świata o nadchodzącej ekokatastrofie podnosi jego polityczne notowania w skali świata, co z miejsca daje mu kolosalną przewagę nad pozostałymi kandydatami, ale jest już raczej za późno na przyłączenie się do zaciętego wyścigu o demokratyczną nominację. "Musiałby wykonać niewyobrażalną pracę w tych stanach, gdzie jego rywale już na dobre się zainstalowali" - mówi DZIENNIKOWI Larry Sabato, dyrektor Centrum Politycznego przy Uniwersytecie Wirginii.

Reklama

Uwadze ekspertów nie uszło jednak to, że ekologiczna inicjatywa senator Clinton może w istocie jest jej ukłonem w kierunku... elektoratu republikańskiego. Zaledwie dwa miesiące temu z bardzo podobnym pomysłem występował prezydent Bush. Nikt nie kupił wówczas pomysłu, bo znając lojalność Busha wobec wielkiego przemysłu, krytycy zawczasu uznali jego próby powołania klubu trucicieli za mydlenie oczu. "Pomysł E-8 może wcale nie jest zły, a przedstawiony przez Hillary staje się sygnałem dla Republikanów, że Demokraci nie przekreślają z góry wszystkiego, co republikańskie" - wyjaśnia Jay Parker.

Ostatnio wykonany sondaż Gallupa dla "USA Today" daje Clinton gigantyczną przewag nad partyjnymi rywalami. Popiera ją aż 50 proc. wyborców, co niemal przesądza o jej zwycięstwie w walce o nominację. Tylko raz - w 1980 roku - zdarzyło się, by kandydat z taką przewagą w tym sondażu (drugi Barack Obama ma 29-proc. notowania) ostatecznie przegrał prawybory. Analitycy dają też Demokratom zdecydowanie większe szanse na prezydenturę niż Republikanom. Wszystko wskazuje więc na to, że słowa pani Clinton po wyborach staną się oficjalnym zobowiązaniem kolejnego prezydenta USA.



Clinton wyciągnęła wnioski z Nobla dla Ala Gore’a

Reklama

Richard Crockatt, amerykanista z University of East Anglia: Zachowanie Hillary Clinton to przykład politycznego wyrachowania. Nobel za ekologiczne dokonania Alberta Gore’a nagle nadał ogromne polityczne znaczenie sprawom związanym ze środowiskiem. Amerykańscy politycy, szczególnie ci z obozu demokratycznego, stanęli przed wyzwaniem, którego nie mogą zignorować. Starają się więc na różne sposoby wykorzystać zaistniałą sytuację, wykonując gesty i ukłony w stronę wyborców zainteresowanych sprawami środowiska. Jeżeli chodzi o samo rozwiązanie zaproponowane przez Hillary Clinton, to najważniejszą sprawą jest to, czy USA zrezygnują ze swojej dotychczasowej zasady i zgodzą się na obowiązkowe ograniczenia emisji.

Pomysł pani Clinton nie jest niczym fenomenalnym


Kirsty Hamilton, ekspert ds. ekologii z ośrodka analitycznego Chatham House: Nie uważam, żeby to, co proponuje pani Hillary Clinton, było najlepszym pomysłem. Nie tak dawno prezydent Bush został skrytykowany, kiedy zaproponował alternatywny dla ONZ-owskiego program ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Także większość rządów uważa, że jedynie ONZ gwarantuje skuteczne, globalne podejście do zagadnienia ocieplenia klimatu. Przekonanie, że USA muszą odegrać kluczową rolę w walce z globalnym ociepleniem, nie jest do końca słuszne. Wszelkie inicjatywy Stanów Zjednoczonych będą miały ograniczoną wiarygodność, dopóki same nie ograniczą emisji. Tak samo jest w przypadku pomysłu Hillary Clinton. Ameryka może być przykładem, który pociągnie za sobą pozostałe kraje, ale nie jest w stanie na nikogo wpływać. Najlepszym tego przykładem są Chiny. Kraj ten doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie globalne ocieplenie. Jednocześnie nie ma żadnego powodu, żeby ograniczał trucie, kiedy inne państwa tego nie robią. W jednym jestem optymistką: niezależnie od tego, jaki obóz będzie rządził po wyborach prezydenckich w USA, podejście do spraw ekologii będzie na pewno inne niż pod rządami George’a W. Busha.