"Opowiadaliśmy sobie mnóstwo kawałów. Największe jaja były przy tych o Titanicu" - mówi brytyjskiemu dziennikowi "The Times" Bob Flood, jeden z uczestników ekspedycji.

Wypadek dla wszystkich skończył się szczęśliwie. Wszystkich - prócz armatora statku "Gap Adventures", którego "wszędobylski statek dla wszędobylskich podróżników" poszedł na dno.

Reklama

"Explorerem" płynęło międzynarodowe towarzystwo: 23 Brytyjczyków, 17 Holendrów, 13 Amerykanów, 10 Australijczyków i 10 Kanadyjczyków. Do tego Irlandczycy, Duńczycy, Szwedzi, Belgowie, Japończycy, Francuzi, Niemcy i Chińczycy. Łącznie 91 wycieczkowiczów, dziewięciu przewodników i 54 osoby załogi - podała BBC.

W piątek po północy statek zaczął przedzierać się przez duże zwały lodu. "Było dużo trzasku, aż tu nagle usłyszeliśmy wielki huk" - opowiada Bob Flood. "Byłam z kolegami w barze, gdy wbiegli do niego przemoczeni pasażerowie z dolnych kabin. Krzyczeli <Tam jest woda!>" - wspomina Andrea Salas, członek załogi.

Reklama

Potem wysiadła elektryczność i silniki. O trzeciej w nocy kapitan wydał rozkaz opuszczenia statku. "Nie było paniki, wszyscy pasażerowie byli w dobrym nastroju" - relacjonuje Flood. "Wiedzieliśmy, że niedaleko są statki, które po nas przypłyną" - dodaje.

Po pięciu godzinach dryfowania po lodowatym Oceanie Południowym przy temperaturze powietrza -5 stopni Celsjusza, na pomoc przypłynął norweski statek "Nordnorge". Wysuszeni wycieczkowicze lecą już do swoich domu. Pewne jest jedno - przeżyli prawdziwie antarktyczną przygodę.