Według danych przedstawionych przez dwa izraelskie kanały telewizyjne - Keszet 12 i Reszet 13 - pacjenci wywodzący się ze środowisk tzw. charedim (pl. bogobojni) zajmują od 40 do 60 proc. łóżek w największych szpitalach w kraju.

Szacunki te pojawiły się w czasie rosnącego zniecierpliwienia władz wobec społeczności charedim, jako że niektórzy ich członkowie otwarcie lekceważą prawa ograniczające publiczne zgromadzenia i ruch obywateli w walce z rozprzestrzenianiem się wirusa - zauważa portal The Times of Israel.

Reklama

Według danych Keszet 12 w Tel Awiwie na 10 tys. mieszkańców zakażone są 4 osoby, w Hajfie - 1,5. Zgoła inaczej wyglądają statystyki dla miejscowości zamieszkałych przez ultraortodoksów: w Bnej Brak to 13 osób, w Kfar Chabad - 38, a w Kirjat Jearim - 53.

Reklama

"Wysoki wskaźnik infekcji w ultraortodoksyjnych miastach jest bezpośrednim wynikiem zinstytucjonalizowanych naruszeń, które rozpowszechniły się w społeczeństwie na początku epidemii koronawirusa, a także realiów wspólnot ultraortodoksyjnych: przeludnienia, ubóstwa, odcięcie od mediów i braku zaufania do władz" - ocenił publicysta Keszet 12, Jair Szerki.

Sam będący religijnym żydem Szerki zauważa, że charedim ponoszą obecnie konsekwencje przeciwstawiania się wcześniejszym regulacjom władz świeckich, m.in. niezamknięciu jesziw (szkół talmudycznych), w których uczy się ok. 120 tys. młodych chłopców i mężczyzn (dane z 2017 roku).

W niedzielę w Bnej Brak, jednym z dziesięciu najgęściej zaludnionych miast na świecie, odbył się pogrzeb znanego rabina, na którym według służb porządkowych było "zaledwie 400 osób" zamiast zwyczajowych tysięcy. Brak reakcji obecnej na uroczystości policji spotkał się z żywą krytyką mediów i społeczeństwa. Oburzenie jest tym większe, że policja zdecydowała się nie ingerować ze strachu przed wywołaniem zamieszek i twierdziła, że uczestnicy pogrzebu utrzymywali dystans między sobą, czemu zaprzeczają rozpowszechniane w mediach społecznościowych nagrania wideo.

Reklama

Głośnym echem odbiły się również organizowane w ostatnich dwóch tygodniach chasydzkie wesela na kilkaset gości, których organizatorzy wzywali gości do niezdradzania postronnym miejsca odbywania się imprezy oraz do nienagrywania jej. Część gości nie zastosowała się do tych życzeń, o czym świadczy film wideo przedstawiające tłum mężczyzn tańczących ramię w ramię, a który wywołał oburzenie wśród Izraelczyków.

Telewizja Keszet 12 podała, że podczas niedzielnego posiedzenia rządu minister spraw wewnętrznych Arie Deri dyskutował z szefem resortu zdrowia Jaakowem Licmanem o możliwościach walki z epidemią w środowiskach charedim. Co istotne, pierwszy jest liderem ultraortodoksyjnej Sefardyjskiej Partii Strażników Tory, drugi - szefem wywodzącej się z przedwojennej Polski i również ultraortodoksyjnej partii Agudat Israel.

Zdaniem Szerkiego, policja musi zająć się naruszeniami prawa "żelazną ręką", jednocześnie jednak władze powinny dostosowywać swoje działania do specyfiki charedim. I tak jeśli chodzi o przeprowadzanie testów, to posiadanie samochodu jest wśród ultraortodoksów rzadkością, więc służby ratownicze z Czerwonej Gwiazdy Dawida muszą zawitać do tych dzielnic i przeprowadzać testy na miejscu.

W ramach walki z rozszerzaniem się epidemii wprowadzono w Izraelu ograniczenia w ruchu, a mieszkańcy, którzy chcą wyjść na spacer muszą pozostać w odległości 100 metrów od domu. Istnieje zakaz gromadzenia więcej niż 10 osób, a konieczny do zachowania dystans między osobami to dwa metry. Do tej pory w całym kraju koronawirus zainfekował 5,3 tys. osób; 20 osób zmarło.

Charedim w Izraelu mieszkają w zdominowanych przez siebie dzielnicach, żyją według zasad prawa żydowskiego i są zwolnieni z zasadniczej służby wojskowej. Jednocześnie nie stanowią jednorodnej grupy. Różnią się m.in. stosunkiem do państwa Izrael, stopniem religijności, a nawet używanym językiem.