"Trzeba zagłosować na tych ludzi, którym ufa się najbardziej" - powiedział wczoraj Putin w czasie głosowania. Dobrze wiadomo, że od lat on sam cieszy się największym społecznym poparciem. Na zdjęciu przy oddawaniu głosu doskonale widać, że podobnie jak większość rodaków głosował na siebie i swoją partię Jedna Rosja.

Reklama

Wynik kuriozalnego "plebiscytu poparcia dla Władimira Putina” był wprawdzie od dawna oczywisty, ale wczorajsza elekcja była czymś więcej niż tylko przypieczętowaniem ustawionej kampanii wyborczej. Kreml przekształcił to głosowanie w wotum zaufania dla prezydenta i dlatego było ono ważniejsze niż zwykłe wybory do Dumy, która nie pełniła przecież dotąd istotnej roli w rosyjskim systemie politycznym.

"Putin zostanie przywódcą narodu niezależnie od tego, jakie stanowisko zajmie po wyborach prezydenckich" - mer Moskwy Jurij Łużkow powtórzył wczoraj podczas głosowania przedwyborczą mantrę Jednej Rosji. "Władimir Władimirowicz Putin pozostanie liderem naszego państwa" - stwierdził bez ogródek.

Kremlowską pieśń o Putinie jako jedynej nadziei Rosji wyśpiewywali od miesięcy we wszystkich tonacjach politycy z Jednej Rosji, politolodzy, powtarzały ją media, w których niepodzielnie rządzili ludzie prezydenta. Na nic zdały się protesty nielicznej opozycji, słabo słyszalna krytyka tych oponentów Jednej Rosji, których tym razem Kreml postanowił nie wpuścić do Dumy, i niemrawe pomrukiwania z Zachodu, w których pobrzmiewało zaniepokojenie niedemokratycznymi zachowaniami rosyjskich władz.

Reklama

"Dzisiaj można już powiedzieć w czasie dokonanym: pierwsza faza operacji przekazania władzy została zakończona" - mówi DZIENNIKOWI politolog Fundacji Carnegie Andriej Pietrow. Przypomina słowa Putina, który nie ukrywał, że zwycięstwo Jednej Rosji da mu moralne prawo, by wpływać na politykę.

Właśnie o to chodzi ludziom na Kremlu, którzy głowią się, jak zapewnić Putinowi odchodzącemu ze stanowiska prezydenta w marcu 2008 r. pozostanie centralną i decydującą postacią rosyjskiej polityki. Start w wyborach z listy Jednej Rosji i porażające zwycięstwo ma być uzasadnieniem dla jego dalszego decydowania o losach państwa.

Wyborczy manewr Kremla ma mało wspólnego z demokratycznymi i wolnymi wyborami, mimo to wciąż wielu broni Putina. Zdaniem kremlowskiego politologa Gleba Pawłowskiego Putin, przyłączając się do Jednej Rosji, pokazał, jak bardzo jest demokratyczny. "To człowiek, na którym koncentruje się nasz cały system polityczny. A on dzieli się tym kapitałem z partią Jedna Rosja, chociaż miał możliwość rządzić samemu. To chyba najlepszy dowód, że nie ma dyktatorskich zapędów" - twierdzi.

Reklama

Na razie nie wiadomo jeszcze, co zamierza teraz zrobić Putin. Wszystko jednak wskazuje na to, że jego następca, być może nawet wskazany przez niego samego, będzie tylko pionkiem. "Putin na pewno będzie chciał zachować kontrolę nad strukturami siłowymi, a także nad kluczowymi państwowymi koncernami" - mówi Pietrow.

Pomysłów jest jednak znacznie więcej - Władimir Putin może zostać premierem i mając przytłaczającą większość w parlamencie, zwiększyć kompetencje szefa rządu. Może też pozostać szefem partii rządzącej, wreszcie może ogłosić, że skoro naród tak bardzo go pokochał, to on zmienia zdanie i po poprawkach konstytucyjnych wystartuje w marcowych wyborach na szefa państwa. Część analityków uważa, że ten wariant jest najbezpieczniejszy. "Jeśli Putin nie będzie prezydentem, wcześniej czy później jego następca wyrwie się spod jego kontroli i cały ten domek z kart się rozpadnie" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM politolog Stanisław Biełkowski.

p

Za pałowanie opozycji dostajemy premie

JUSTYNA PRUS: Jak pan się czuje, rozpędzając mityngi opozycji?
ANDRIEJ W.*: Nie zastanawiam się nad tym, to do mnie nie należy. Gdy idę na akcję, po prostu wykonuję rozkazy. Jesteśmy jak roboty i tyle. Ale potem czasami człowiek ma kaca. Pomyśl, że to trochę jak strzelanie z armaty do muchy. Ci ludzie przecież nie są groźni.

A jak traktują sprawę dowódcy? Skąd przychodzą rozkazy?
Nie wiem, przecież nikt nam nie mówi takich rzeczy. Ale musi to być ktoś z góry, bo użycie środków specjalnych czy np. gazu łzawiącego wymaga specjalnego zezwolenia. Nasze dowództwo musi przywiązywać do tych akcji szczególną wagę, skoro przywozi się na nie OMON także spoza Moskwy, a milicjanci dostają za udział w nich specjalną premię – 2,5 tys. rubli.

To dużo? Ile się zarabia w OMON?
Ja np. zarabiam ok. 16 tys., ale zwykła stawka wynosi o wiele mniej. Moskiewscy milicjanci dostają dodatkowe pieniądze od miasta, czyli mówiąc krótko, od Jurija Łużkowa. Ci spoza Moskwy mają o wiele gorzej. To dzisiaj praca zupełnie bez perspektyw.

Czy dostajecie jakieś wytyczne, jak macie się zachowywać?
Jest taka zasada, że trzeba działać jak najszybciej, żeby nie zobaczyli nas dziennikarze. To są przecież paparazzi. Jak zobaczą pałki, od razu cały świat się dowiaduje. Z tego samego powodu mamy np. zasłonięte szyby w autobusach.

Czy spotkania prokremlowskiej młodzieży, Naszych albo Młodej Gwardii też są tak obserwowane przez was jak mityngi opozycji?
Skąd?! Przecież oni są całkowicie podporządkowani władzy. To jest banda studencików, którzy w ten sposób chcą jakoś zaistnieć i być modni. Myślą, że zrobią karierę. Mamy jasne rozkazy: ich nie można ruszyć.

Nie zgodził się pan na ujawnienie nazwiska. Nie wolno wam rozmawiać z prasą
Oczywiście, że nie. Milicja ma specjalne struktury, które sprawdzają gazety, i jeśli coś wycieknie, od razu szukają winnego. Dlatego nie mogę ujawniać żadnych szczegółów ani nawet mówić, w której akcji brałem udział. Powiem pani, że jestem z takiego a takiego miasta i byłem na akcji np. we wtorek, to w środę już do mnie przyjdą.

To dlaczego zgodził się pan na rozmowę?
Bo może ktoś się wreszcie dowie, jak przegniła jest rosyjska milicja. Kiedyś tak nie było, ludzie szli, bo chcieli walczyć z bandytami. Moskiewski OMON to była legenda. Dzisiaj idą tam degeneraci i nieudacznicy.

*na prośbę naszego rozmówcy nie ujawniamy jego prawdziwego imienia ani stopnia. Andriej pracuje w moskiewskim OMON, oddziale specjalnym milicji

p

Putin startuje w wyborach na cara

Moim zdaniem plan Kremla jest następujący: Putin ma dostać ponad 50 proc. głosów wszystkich uprawnionych do głosowania. Żeby to osiągnąć, musi mieć gigantyczny wynik, bo część Rosjan i tak nie pójdzie na wybory.

Po co mu takie megapoparcie? Bo z taką legitymacją będzie miał najmocniejszą pozycję w historii, a co za tym idzie – większe pole manewru. Nie będę oryginalny, mówiąc, że nie chodzi o wybory deputowanych, tylko o referendum poparcia dla Putina. Prezydent startuje po prostu w wyborach na cara Wszechrusi. Wielokrotnie już powtarzałem, że najbardziej prawdopodobny scenariusz na następne miesiące jest następujący: Putin przed wyborami prezydenckimi w marcu zrezygnuje ze stanowiska i zasiądzie w fotelu premiera. Obecny szef rządu - ślepo posłuszny Wiktor Zubkow - zostanie wybrany na prezydenta. Jednak po miesiącu czy dwóch poda się do dymisji pod byle pretekstem – np. okaże się, że od dawna jest chory. Wówczas Władimir Putin jako premier zacznie pełnić obowiązki głowy państwa, a potem wygra wybory. To kopia sytuacji z roku 1999, a sprawdzone rozwiązania są najlepsze.

Michaił Dielagin, rosyjski politolog, były doradca prezydenta Borysa Jelcyna