Zanim była kandydatka na prezydenta Kolumbii Ingrid Betancourt ze łzami w oczach zrozumiała, że odzyskała wolność, wraz z kilkunastoma innymi zakładnikami przeżyła prawdziwe piekło w tropikalnej dżungli.

Reklama

W rozmowie z programem France 2 Betancourt wspomina: "To nie były warunki, jakie można przyznać żywej istocie. Nie wspomnę nawet o człowieku. Obchodzili się ze mną w sposób, w jaki nie zajmowałabym się nawet roślinką".

"Jak w filmie z Bondem"

Jeśli wierzyć relacji kolumbijskich służb bezpieczeństwa, akcja odbicia zakładników była wynikiem perfekcyjnej pracy agentów i zwieńczeniem miesięcy przygotowań. Komentatorzy CNN zauważają, że bezkrwawa operacja była majstersztykiem "starej klasycznej szkoły szpiegowskiej bez wykorzystania nowoczesnych technik operacyjnych".

Reklama

Zobacz film z uwolnienia zakładników >>>

Agenci powoli pięli się po szczeblach organizacji współpracującej z FARC. Wreszcie zdobyli zaufanie przywódców i przekonali dowódcę oddziału strzegącego zakładników, że na rozkaz nowego lidera FARC Alfonso Cano mają przetransportować więźniów i ich strażników do innego obozu.

15 zakładników, w tym trzech Amerykanów i jedenastu kolumbijskich policjantów, z rękoma związanymi plastikowymi paskami, do ostatniej chwili było przekonanych, że są jedynie transportowani w inne miejsce niewoli. Drugiego lipca, siedząc w helikopterze z zadziwieniem patrzyli, jak agenci podszywający się za partyzantów obezwładniają strażników FARC. Chwilę później usłyszeli: "Jesteśmy państwowymi wojskowymi. Jesteście wolni."

Reklama

Ludzie na łańcuchu

W rozmowie z mediami Ingrid Betancourt wspomina opłakane warunki, w jakich spędziła ostatnie sześć lat. Racje żywności były szczątkowe, tropikalne choroby szły w parze ze świadomością, że mogą umrzeć w każdej chwili. "Sięgnęłam momentu, w którym zrozumiałam, że śmierć jest prawdopodobna" - mówi telewizji France 2 Ingrid Betancourt. "Widziałam jak umierają moi kompani, wiedziałam że w dżungli śmierć przychodzi bardzo, bardzo szybko" - dodaje.

Tuż po uwięzieniu, Ingrid Betancourt i uwolniony wcześniej Luis Eladio Perez próbowali uciec, za co ukarano ich przywiązaniem za szyje do drzewa łańcuchami. Spali w prowizorycznych namiotach wystawieni na rzęsisty deszcz który zamieniał ziemię w błoto, wstawali codziennie o 5:30 rano, jedli niedogotowany ryż, czasem kukurydziane ciastka i kawę. Całymi latami ich jedyną "rozrywką" było radio.

Niektórzy z uwolnionych wraz z Kolumbijką zakładników spędzili w głębokiej dżungli dziesięć lat. Ciemiężycielami byli rebelianci z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), najstarszej i największej organizacji terrorystycznej w Kolumbii, utrzymującej się z handlu narkotykami i porwań dla okupu zarówno dzieci jak i dorosłych. Niedawno ujawniono, że FARC jest potajemnie sponsorowany przez... Ekwador i Wenezuelę, co potwierdził Interpol.

Teraz Ingrid Betancourt jest już we Francji, gdzie spędziła wczesne lata życia. Na lotnisku przywitał ją sam prezydent Nicolas Sarkozy. Francuzi świętują, bo uwolnienie Ingrid Betancourt było jednym z kluczowych celów francuskiej dyplomacji jeszcze w czasach prezydenta Jacques'a Chiraca.