Czwartkowa debata została zorganizowana w związku z przyjęciem w środę przez państwa członkowskie stanowiska do negocjacji z Parlamentem Europejskim rozporządzenia, które mówi m.in. o ochronie unijnego budżetu przed ryzykami związanymi z naruszeniami praworządności.

Reklama

Zaproponowane przez Komisję Europejską jeszcze w 2018 roku zapisy dotyczące warunkowości zostały zmienione przez niemiecką prezydencję, która chciała odblokować nad nimi prace. Berlinowi udało się uzyskać konieczną do tego większość państw członkowskich, ale kilka stolic z różnych powodów było przeciw przyjęciu stanowiska. Holandia uważa tekst za zbyt słaby, a Węgry za zbyt daleko idący.

W parlamentarnej komisji wolności obywatelskich (LIBE) niemiecki kompromis został bardzo mocno skrytykowany przez przedstawicieli wszystkich ugrupowań. - To jest mechanizm, który pewnie nigdy nie będzie uruchomiony - mówiła odpowiedzialna za ten projekt europosłanka Zielonych Terry Reintke.

Reklama

Krytyka ze strony dużej części zabierających głos skupiała się na mechanizmie podejmowania decyzji o ewentualnych sankcjach. Niemcy odeszli bowiem od propozycji, by decyzja o zamrażaniu środków była praktycznie automatyczna po wniosku KE. Mogłaby ją zastopować dopiero większość państw członkowskich - tzw. odwrócona większość kwalifikowana. W stanowisku przyjętym przez Radę UE mowa jest o tym, że decyzje o sankcjach podejmują państwa członkowskie - większością kwalifikowaną.

- Ta propozycja jest naprawdę uboga w porównaniu do tego co przedstawiła KE. (...) Powinniśmy obstawać przy odwróconej kwalifikowalej większości głosów - mówiła Birgit Sippel z Socjalistów i Demokratów (EPL). Apelowała, by "demokraci we wszystkich instytucjach" trzymali się razem, aby "zwalczać chore demokracje i rozprzestrzenianie się małych dyktatur w Europie".

Reklama

Na te słowa zareagowała europosłanka PiS Jadwiga Wiśniewska, która mówiła, że Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) wskazuje w jakich krajach pieniądze są defraudowane.

- Polska, która jest przez państwa tak szargana, pokazuje się jako przykład godny naśladowania. (...) Nie życzę sobie języka, w którym zwraca się do innych państw członkowskich używając określenia "małe dyktatury" - oświadczyła. Jej zdaniem słowa Sippel to "zwykły bezczelny hejt".

Do mocnych sformułowań uciekł się też wiceszef grupy Odnowić Europę Michal Szimeczka, który krytykował premiera Węgier Viktora Orbana za groźby zablokowania całego planu odbudowy.

- Jeden dyktator bierze całą UE za zakładnika. To jest sytuacja, której nie możemy zaakceptować. Trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie, by to rozporządzenie nie było rozwodnione - mówił słowacki polityk.

Tomas Tobe z Europejskiej Partii Ludowej ocenił, że propozycja niemieckiej prezydencji jest niewystarczająca. - To wniosek, który jest daleki od tego, by nas usatysfakcjonować - stwierdził.

Przestrzegał przed przyjęciem mechanizmu praworządności, który nie będzie działać. Krytykował też wykreślenie przez Niemców zagrożenia dla niezależności sądów jako przykładu łamania praworządności.

- Nie chcemy kolejnego art. 7, który będzie się ciągnął przez lata - wtórowała mu Sophie in't Veld z frakcji Odnowić Europę. - Odwrócona większość kwalifikowana to nasza czerwona linia. Jeśli będziemy czekać na to, aż Rada uruchomi mechanizm, to on nigdy nie zadziała.

Eurodeputowany Solidarnej Polski Patryk Jaki zarzucał wypowiadającym się przed nim europosłom, że chcą mieć narzędzia do karania państw członkowskich, a nie ma do tego podstawy prawnej.

- W stosunku do Polski czy Węgier toczą się postępowania w ramach art. 7, tylko nie potraficie państwo przekonać większości i przejść nawet do drugiego etapu w ramach tej procedury. W związku z tym wymyśliliście sobie, że obejdziecie tę procedurę - oświadczył.

Czwartkowa debata nie kończy dyskusji eurodeputowanych w tej sprawie. W poniedziałek o mechanizmie warunkowości ma debatować cały Parlament Europejski.