Przed przylotem do francuskiej stolicy prezydent Juszczenko nie wahał się użyć dramatycznych słów. "Kryzys w Gruzji przekonał mnie, że jedynym sposobem na zachowanie suwerenności Ukrainy jest przystąpienie do UE i NATO" - apelował. Ale w Paryżu nie został zrozumiany. "Porozumienie, które podpisujemy, nie zamyka dla Ukrainy żadnych drzwi, a może niektóre nawet otwiera" - mówił enigmatycznie Sarkozy. "Aby zachować jedność Europy, nie mogliśmy dać Ukrainie nic więcej" - dodał.

Reklama

Juszczenko nie chciał zawieść gospodarzy i mówił o "historycznym momencie w historii stosunków między Brukselą i Kijowem". Ale widać było, że robi to bez przekonania. Eurokraci uważają, że pesymizm jest nie na miejscu. "Żaden z sąsiadów Unii nie dostał tak wiele jak Ukraina, nawet Izrael" - przekonuje DZIENNIK Christiane Hohmann, rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. zagranicznych.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już w przyszłym roku Bruksela zawrze z Kijowem umowę stowarzyszeniową, której jednym z kluczowych elementów będzie utworzenie strefy wolnego handlu i regularne konsultacje polityczne. W perspektywie kilku lat Ukraińcy będą też mogli liczyć na zniesienie wiz w podróżach do krajów UE.

Jednak Kijów miał nadzieję, że dramat Gruzji zmobilizuje Zachód do wytyczenia już teraz jasnej perspektywy członkostwa. Kijów miał poparcie 9 krajów UE - nie tylko Polski i republik bałtyckich, ale także m.in. Wielkiej Brytanii, Szwecji i Czech. Jednak twarde "nie" powiedzieli Niemcy i kraje Beneluksu, które uznały, że taki krok mógł dodatkowo nadwyrężyć stosunki z Rosją. Dodatkowo, kryzys polityczny w Kijowie pokazał, że Ukraina jest nadal dość nieprzewidywalna.

Reklama

"Rozpad pomarańczowej koalicji nie mógł nastąpić w gorszym momencie" - przyznaje szef polskiego MSZ Radosław Sikorski, który mocno zaangażował się w obronę interesów Ukrainy w Brukseli. Echa kijowskich kłótni pobrzmiewały zresztą wczoraj w Paryżu. Francuzi zaprosili nie tylko Juszczenkę, ale także skłóconą z nim premier Julię Tymoszenko. Jednak prezydent nie zgodził się jej zabrać na pokład swojego samolotu.

W tej sytuacji nic dziwnego, że eurokraci ostrożnie podchodzą do ewentualnego zaproszenia Ukraińców do swego ekskluzywnego klubu. I nie tylko z powodów politycznych, ale także ekonomicznych. "Nas po prostu w tej chwili nie stać na przyjęcie tak wielkiego i tak biednego kraju. Skąd wziąć fundusze na odbudowę gospodarki Ukrainy? Chyba, że kosztem pomocy strukturalnej dla Polski" - mówi DZIENNIKOWI Jacques Sapir, dyrektor Ecole des Hautes Etudes en Sciences Sociales.

W przyjętej wczoraj deklaracji Unia uznała, że "Ukraina jest krajem europejskim", który "dzieli z Europą wspólną historię i kulturę". Bruksela zgodziła się też, aby nowy dokument, który przez najbliższe kilka lub nawet kilkanaście lat będzie regulował stosunki między UE i Ukrainą został nazwany "umową stowarzyszeniową". Ale równocześnie zastrzeżono w nim, że "nie przesądza on charakteru stosunków w przyszłości" między Brukselą i Kijowem.