Wojna ukraińsko-ukraińska trwa nadal. Do kolejnego starcia dawnych przyjaciół z pomarańczowej rewolucji doszło w niespodziewanym miejscu, bo na podkijowskim lotnisku Boryspol.

Zamieszanie rozpoczęło się od awarii prezydenckiego Tu-134. Juszczenko leciał nim do Lwowa, ale samolot zepsuł się tuż po starcie. Prezydent zawrócił, a jego ekipa znalazła mu samolot rezerwowy - Ił-62. Problem w tym, że na wejście na pokład tej maszyny czekała już premier Julia Tymoszenko, wybierająca się do Moskwy na rozmowy z Władimirem Putinem. Tematem negocjacji premierów miały być ceny gazu, które ostatnio drastycznie podniosła Rosja.

Reklama

Kiedy Juszczenko odleciał, Tymoszenko została na lotnisku. Wraz z nią członkowie rządowej delegacji oraz tłum dziennikarzy. Ale Tymoszenko była niezrażona. "Poszukamy teraz innego samolotu" - powiedziała dziennikarzom.

Samolot rzeczywiście się znalazł. Tylko kilkanaście minut potrzebowała ekipa pani premier, by wyczarterować inną maszynę. Niestety, mały samolot mógł pomieścić tylko osiem osób. Dlatego premier zabrała ze sobą tylko najbliższych współpracowników. Mniej ważni i dziennikarze zostali w Kijowie.

W przypadkową awarię nie wierzy rzecznik Tymoszenko, Maryna Soroka. "Delegacji rządowej odebrano samolot, by zerwać negocjacje z Rosjanami" - skomentowała całą sytuację.

To kolejna odsłona wojny Juszczenki z Tymoszenką. Konflikt już zaowocował rozpadem rządzącej koalicji. Na przełomie sierpnia i października Blok Julii Tymoszenko rozstał się z prezydencką Naszą Ukrainą. Zdaniem komentatorów Juszczenko boi się, że w wyborach prezydenckich za półtora roku, to coraz bardziej popularna Tymoszenko, a nie on, będzie zwycięzcą.