Po wyliczeniu i opisie charakteru poprzednich faz dżihadyzmu badacz stwierdza, że obecna faza daje się analizować poprzez porównanie do wirusa, który roznosi się w atmosferze. Z tym, że środowiskiem dla wirusa dżihadyzmu jest sieć internetowa.

Reklama

Polemika o "islamo-lewactwie"

Profesor powraca do polemiki na temat "islamo-lewactwa" i wbrew licznym zaprzeczeniom niektórych środowisk akademickich stwierdza, że zjawisko trwa przynajmniej od 15 lat. Jego zdaniem w studiach postkolonialnych i im podobnych chodzi o zdeptanie wartości Republiki (czyli Francji), gdyż, jak twierdzą ich adepci, fundamentem tych wartości jest jakoby "zbrodnia kolonizacji", a celem - utrzymanie w posłuszeństwie tych, którzy nie są biali.

Reklama

Według Kepela pierwsza faza współczesnego dżihadyzmu narodziła się w Afganistanie w latach 80. XX w., gdy USA finansowały walkę tzw. bojowników wolności (mudżahedinów) przeciw sowieckiej okupacji. Ten dżihad rozciągnięty został na Algierię, Egipt, Bośnię i Czeczenię.

Drugą fazę dżihadyzmu stanowi działalność organizacji terrorystycznej Al-Kaida, odpowiedzialnej za zamachy w USA w 2001 r., organizacji o piramidalnej, bliskiej leninowskiej, strukturze. Jej "pudłem rezonansowym" była katarska telewizja Al-Dżazira i inne satelitarne stacje radiowo-telewizyjne.

Reklama

Dżihadystyczne Państwo Islamskie (IS) funkcjonowało zaś na zasadzie podziemnego "kłącza rewolucyjnego". Swym zwolennikom nakazywało działania poprzez Facebooka czy Instagrama.

Kto zapoczątkował nową fazę?

Według Kepela nową fazę dżihadyzmu zainaugurował pochodzący z francuskiej Martyniki pracownik paryskiej prefektury policji, który w październiku 2019 r. rzucił się z nożem na swych kolegów, zabijając czterech. - Nie miał żadnych związków z organizacjami islamistycznymi, nikt nie wydał mu rozkazu - zauważa ekspert. I dodaje, że pokazało to rozdźwięk między aktywistami siejącymi nienawiść wobec "niewiernych i apostatów" i wskazującymi na cele do usunięcia a tymi, którzy przechodzą do czynu, zainspirowani przez tych aktywistów.

Kepel dodaje, że aktywiści nie wzywają bezpośrednio do morderstw, ale jak w chorobie wirusowej, zarażają osłabione jednostki wpływem sieci internetowej czy uczęszczaniem do zradykalizowanych meczetów.

Prof. Kepel przywołuje przykład Pakistańczyka, który w ub.r. poszedł pod dawną redakcję tygodnika satyrycznego "Charlie Hebdo" i zranił nożem rzeźnickim dwie osoby, które nie miały nic wspólnego z tym pismem. Działo się to podczas procesu współwinnych zamordowania w 2015 r. redaktorów tygodnika. Nieznający francuskiego Pakistańczyk widział w smartfonie demonstrujących w jego kraju islamistów, którzy ze sztyletami w rękach wzywali do obcinania głów redaktorom "Charlie Hebdo". Nieaktualny adres redakcji znalazł w internecie.

Atak Pakistańczyka prof. Kepel nazywa "zerowym stopniem dżihadyzmu propagowanego jak wirus w internecie".

Zabójstwo nauczyciela

Jako wyższy stopień nowej fazy dżihadyzmu określa Kepel zamordowanie profesora podparyskiego gimnazjum przez młodego, wychowanego we Francji, uchodźcę z Czeczenii. Zawartość jego smartfona pokazała, że szukał zemsty na "bluźniercy, który obraził proroka". Do celu doprowadził go ojciec jednej z uczennic, który do ukarania profesora wezwał w internecie. Ten apel przejęli następnie agitatorzy ze zradykalizowanych meczetów i z sieci sympatyzujących z terrorystycznymi organizacjami islamskimi. - Zarażony w ten sposób Czeczen, przez nikogo bezpośrednio niepoinstruowany, mógł bez trudu trafić do gimnazjum i popełnić potworny czyn – tłumaczy ekspert.

Na pytanie, co sądzi o polemice, rozwijającej się we Francji w sprawie przytłaczającego, zdaniem licznych obserwatorów, nacisku "islamo-lewactwa" na wyższych uczelniach, prof. Kepel odpowiada, że rozpatrywanie wyłącznie pod względem rasy, przynależności religijnej i ideologii gender, rozwijało się kosztem prawdziwych badań nad kulturą i językiem Arabów, studiów atakowanych jako "nieprzydatne do zrozumienia tego, co dzieje się na przedmieściach", zamieszkanych głównie przez muzułmanów.

W miejsce zamykanych kierunków w paryskim Instytucie Nauk Politycznych od 2010 r. zaczęto urządzać z inicjatywy stowarzyszeń islamistycznych i "postcolonial studies", tzw. dzień hidżabu, w którym jak najwięcej studentek niezależnie od wyznania miało zakładać hidżab. - W ten sposób wypleniono wiedzę, po to by oczyścić miejsce dla ideologii - ubolewa prof. Kepel.