Dla porównania - w Australii odsetek ten sięga 9,9 proc., a w Kanadzie - 7,3 proc. Sytuację na Starym Kontynencie ma poprawić niebieska karta.
Zwolennicy otwarcia drzwi dla wykształconych cudzoziemców oskarżają jednak unijne instytucje o brak odwagi. Niebieska karta nie gwarantuje bowiem swobodnego dostępu do rynków pracy w 27 państwach członkowskich Unii Europejskiej, lecz jedynie w kraju, który taką kartę wyda. Jeśli imigrant będzie chciał się przynieść na inny rynek, będzie musiał ponownie ubiegać się o niebieską kartę. Ponadto każdy kraj będzie mógł wprowadzić limity, po osiągnięciu których wydawanie kart mogłoby zostać wstrzymane.
Na inny problem zwracają uwagę przedstawiciele nowych krajów członkowskich, których obywatele (w tym Polacy) nie mają jeszcze swobodnego dostępu do rynków pracy starych członków UE. "Skoro Czesi nie mogą na razie pracować we wszystkich państwach Unii, to nie ma naszej zgody na żadne niebieskie karty" - komentował tamtejszy minister pracy Petr Neczas. Jego zdaniem państwa Unii najpierw powinny znieść te ograniczenia. Nie może być bowiem tak, że imigranci z Trzeciego Świata będą mieli de facto większe prawa niż obywatele Czech, Polski czy Estonii.
Nowa propozycja dla mieszkańców biedniejszych państw będzie dotyczyć wyłącznie ludzi z wykształceniem co najmniej licencjackim oraz pięcioletnim doświadczeniem zawodowym. Imigranci będą mogli sprowadzić swoje rodziny. Gdy utracą pracę, rządy będą musiały dać im co najmniej trzy miesiące na znalezienie nowej - dopiero wówczas wygaśnie ważność niebieskiej karty. Państwa przyjmujące będą także musiały ułatwić przybyszom znalezienie mieszkania. Nowe regulacje, o ile zostaną ostatecznie zatwierdzone, mają wejść w życie w 2010 r.