Na ulicach czuje się atmosferę grozy. Skrajna prawica odgraża się, że będzie atakować rządowe gmachy. To dlatego ministerialne mury odgrodzono blokami z betonu. Rządzący obawiają się nie tylko terrorystów, ale też zwykłych ludzi. Masowe manifestacje Węgrów - wyrażających w ten sposób swe niezadowolenie z nieudolnych rządów - to już niemal węgierska specjalność.
Co roku, w rocznicę rewolucji z 1956 roku, tłumy wylegają na ulice, co niestety czasami kończy się tragicznie. W zeszłym roku w starciach z policją rannych zostało 19 osób. W tym roku policja uzbroiła się w armatki wodne i gazy łzawiące. Rządzący tłumaczą, że wytaczają taką broń przeciwko manifestantom, bo wśród nich roi się od terrorystów. Dowód? Policja zatrzymała grupę nacjonalistów uzbrojonych w koktajle Mołotowa.
Bomby znalezione pod budapesztańskim dworcem były schowane w samochodzie osobowym. Były uzbrojone w czasowy zapalnik.
Węgrzy są przerażeni. Nie dość, że mają kłopoty z gospodarką, to jeszcze zagrażają im terroryści. Budapesztańska policja zdradziła, że zdetonowała trzy bomby, które miały wysadzić dworzec. Cudem nikt nie zginął. Podobnie jak kilka dni temu, gdy znaleziono odbezpieczony granat przed siedzibą rządzącej Partii Socjalistycznej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama