Pandemia przeniosła również swój środek ciężkości z państw rozwiniętych (wyjątek stanowią USA) na państwa rozwijające się. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta: szczepienia. Brytyjczycy, u których po jednej dawce jest niewiele ponad 70 proc. ludności (mogłoby być więcej, ale tamtejsi eksperci odkładali decyzję o szczepieniu młodzieży, ostatecznie zezwalając na podwijanie rękawów 16- i 17-latkom) w ubiegłym miesiącu zrezygnowali całkowicie z obostrzeń w warunkach rosnącej liczby zakażeń.
Na wczorajszej konferencji eksperci Światowej Organizacji Zdrowia stwierdzili, że sytuacja pandemiczna na świecie zdaje się stabilizować. Po dwóch miesiącach wzrostów liczba wykrywanych przypadków utrzymuje się mniej więcej na poziomie 4,5 mln tygodniowo. Podobnie przestała rosnąć liczba zgonów z powodu COVID-19, która zatrzymała się na poziomie 70 tys. cotydzień.
Tym razem stało się jednak coś wyjątkowego: nie pociągnęło to za sobą lawinowej liczby hospitalizacji i dramatycznego wzrostu zgonów na COVID-19. Owszem, koronawirus wciąż pozbawia Brytyjczyków – głównie starszych, i niestety, także często zaszczepionych – życia. Ale 100 zgonów dziennie przy 30 tys. infekcji to wynik, o którym jeszcze na początku roku nad Tamizą można byłoby wyłącznie pomarzyć.
Podobnie zjawisko dało się zaobserwować w innych krajach: we Francji, w Hiszpanii czy nawet Stanach Zjednoczonych, gdzie liczba zgonów stanowi jedną trzecią – jedną czwartą notowanej przy podobnych poziomach wykrywanych infekcji. Po drugiej stronie Atlantyku sytuacja jest jednak o tyle wyjątkowa, że obecnie ofiarami wirusa padają głownie osoby niezaszczepione.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama