Brytyjscy inspektorzy wzięli się za kontrolę 18 tysięcy bydynków użyteczności publicznej. To nie tylko urzędy państwowe, ale także posterunki policji, muzea i galerie sztuki. Wyniki okazały się alarmujące już po sprawdzeniu połowy z nich. Okazało się, że ponad 17 proc. zasługuje na najniższy możliwy współczynnik wydajności energetycznej - G. Tylko niecały 1 procent dostał współczynnik A.

Reklama

>>>Obama będzie ekologicznym prezydentem

To oznacza, że niecałe 9 tysięcy budynków produkuje 5,6 mln ton dwutlenku węgla rocznie. Tyle samo jest co roku oszczędzanych w Wielkiej Brytanii przez uzyskiwanie energii ze źródeł ekologicznych - turbin wiatrowych czy paneli słonecznych. Ponad 11 mln ton - tyle, ile produkują wszystkie państwowe budynki w Anglii i Walii, emituje co roku do atmosfery Kenia.

Dziennik "Guardian" zwraca uwagę, że jednym z największych trucicieli okazał się budynek, w którym urzęduje Ed Miliband - minister ds. energii i zmian klimatycznych. Jego urząd zużywa co roku tyle energii, że przy jej wyprodukowaniu do atmosfery trafia 1336 ton dwutlenku węgla.

Rząd odpowiada planem redukcji emisji CO2 o 30 proc. do 2020 roku, ale to zadanie może utrudnić kryzys. Inwestycje w zielone technologie w rządowych budynkach są kosztowne. Nieruchomości są często bardzo stare, podobnie jak ich energochłonne wyposażenie. Oszczędności na rachunkach za energię pokryją za to tylko ułamek poniesionych nakładów. Ekolodzy radzą jednak rządowi, by wziął się też za urzędników. Ich złe nawyki również powodują poważne straty energii.