Rozmowę z mężczyzną zatrudnionym w elektrowni opublikowała niezależna rosyjska telewizja Dożd. Mężczyzna nie podał ze względów bezpieczeństwa swojego imienia, rosyjska stacja przedstawia go jako "Michaiła" (rosyjska wersja ukraińskiego imienia Mychajło).

Reklama

- Istota pracy nie zmieniła się pod względem technicznym wraz z przyjściem żołnierzy, ale uzbrojone diabły cały czas łażą po mieście - mówi Michaił, który zajmuje się bezpieczeństwem jednego z reaktorów. - Chodzą po elektrowni i mieszkają na jej terenie. Sam widziałem pijanych ludzi na terenie elektrowni atomowej w Dniu Rosji (rosyjskie święto państwowe obchodzone 12 czerwca) - opowiada.

Relacjonuje, że od przyjścia wojsk rosyjskich odczuwalny jest brak części zamiennych i materiałów, a ostrzały terenu elektrowni spowodowały uszkodzenie wielu ważnych elementów wyposażenia.

"Zajęli dwa schrony"

Pracownik elektrowni podkreśla, że wojskowi rosyjscy zajęli dwa schrony, które miały służyć pracownikom siłowni do schronienia się w razie niebezpieczeństwa. - Tak więc, w razie faktycznej awarii Rosjanie się tam schowają, a pozostali - niech sobie powoli umierają - opowiada. Potwierdza też informacje mediów o pojazdach rosyjskich w turbinowni połączonej z reaktorem.

Michaił mówi, że pracownicy elektrowni są obiektem presji psychologicznej; wielu z nich było wzywanych na "rozmowy wyjaśniające", zostało osadzonych w podziemiach na dłuższy czas, byli też bici. Mimo to nie chce on opuścić siłowni.

- Zdaję sobie sprawę, jak to wszystko się skończy, jeśli wszyscy wyjadą. Dla mnie, w odróżnieniu od tych wojaków, bezpieczeństwo jądrowe i radiologiczne to są nie puste słowa. Nie mam zamiaru iść do raju razem z połową Eurazji, dlatego dokładam wszelkich wysiłków, by do tego nie dopuścić. Jednak sytuacja jest krytyczna - powiedział pracownik Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej.