Stany Zjednoczone nadal prowadzą działania zwiadowcze w rejonie Morza Czarnego. Krótko po wtorkowym incydencie na miejsce zdarzenia został wysłany kolejny amerykański dron, który miał m.in. śledzić rosyjską operację w celu wydobycia szczątków zniszczonego bezzałogowca. W najbliższym czasie Pentagon zamierza jednak przeanalizować argumenty "za i przeciw" związane z kontynuacją tych misji, biorąc pod uwagę duże ryzyko konfrontacji z rosyjskimi myśliwcami operującymi w pobliżu okupowanego Krymu - podkreślono w komunikacie CNN.

Reklama

Ryzyko konfliktu USA z Rosją?

Jak dodano, Waszyngton musi rozważyć, czy wartość danych wywiadowczych gromadzonych za pomocą dronów jest tak duża, że prowadzenie potencjalnie niebezpiecznych operacji wciąż pozostaje opłacalne. Z jednej strony istnieją obawy, że rezygnacja z tych misji może wpłynąć na jakość rozpoznania dotyczącego wojny na Ukrainie. Z drugiej - USA dysponują rozwiązaniami alternatywnymi, m.in. satelitami szpiegowskimi - oznajmili informatorzy amerykańskiej stacji.

Reklama

Myśliwiec Su-27 uderzył w drona MQ-9 Reaper w międzynarodowej przestrzeni powietrznej nad Morzem Czarnym, powodując jego runięcie do wody. Samoloty spuszczały paliwo lotnicze w kierunku bezzałogowca, a następnie jeden z myśliwców uderzył w silnik Reapera. Operatorzy drona byli zmuszeni skierować go do morza - podało Dowództwo Europejskie Sił Zbrojnych USA (EUCOM).

"Amatorka" rosyjskich pilotów

Reklama

Jak powiadomił "New York Times", MQ-9 odbywał rutynową i zaplanowaną wcześniej misję rozpoznawczą, wyruszając z bazy w Rumunii. W odległości około 120 km od wybrzeża Krymu przechwyciły go dwa Su-27. Rosyjskie samoloty miały śledzić maszynę przez 30-40 minut i wykonywać wokół niej niebezpieczne manewry, próbując w ten sposób "oślepić" drona lub uszkodzić jego czujniki.

To nie jest coś, co widziałbyś u profesjonalnych wojskowych. To była amatorka - stwierdził w rozmowie z amerykańską telewizją PBS jeden z przedstawicieli Pentagonu, komentując zachowanie rosyjskich pilotów.